Konwent Seniorów wskazał Następcę Tronu w sposób jednomyślny po nieco ponad tygodniowej dyskusji, w której od pewnego momentu uczestniczył również kandydat na nowego monarchę, przedstawiając nam ramowy plan działania i pewną wizję państwa. W trakcie obrad Konwentu Robert Fryderyk na naszą prośbę dokonał oceny własnego panowania i przyczyn ustąpienia z tronu sarmackiego. Była to ocena, oględnie mówiąc, brutalnie krytyczna, bezlitośnie punktująca wszystkie te elementy, w których, we własnym odczuciu, zawiódł sarmackich obywateli. Co jednak kluczowe — nowy monarcha zdaje się wiedzieć, jakich błędów nie należy powtarzać, zwłaszcza w tak specyficznej społeczności, jaką tworzą obywatele Dreamlandu. Kandydat przystał na warunki brzegowe, a są nimi zapewnienie o niepołączalności tronów w Ekorre i Grodzisku oraz deklaracja w sprawie zachowania integralności terytorialnej Królestwa. Po namyśle podjąłem się roli aktywnego promotora tej kandydatury, przekonując do niej pozostałych królów seniorów.
Pytaliście również o przebieg Konwentu. Rozważaną alternatywą był powrót JKW Karoliny Aleksandry, czemu jednak sam byłem przeciwny. Nie mógłbym zrobić tego ponownie Karolinie. Nie po tym, co ją tutaj wiosną spotkało, częściowo na własne życzenie, nawet jeśli sama, jak pewnie niektórzy z Was wiedzą, miałaby ochotę na powrót. Nic straconego. Być może sami będziecie mieli okazję wybrać ją samodzielnie w bliższej lub dalszej przyszłości. Ale jeszcze nie dzisiaj.
Czy Robert Fryderyk wypowiadał się w przeszłości niepochlebnie na temat Dreamlandu? Owszem. Wypowiadał się również krytycznie na mój temat. Skłamałbym jednak, gdybym napisał teraz, że wobec powyższego był to wybór ciężki, okupiony bezsenną nocą czy talmudycznym zliczaniem wszystkich plusów, ujemnych i dodatnich. Nic z tych rzeczy. Była to najłatwiejsza ze wszystkich decyzji, jakie miałem okazję kiedykolwiek podjąć, a w szerszej perspektywie wszystkie wspomniane historie to, wybaczcie, niepoważne bzdety.
Dlaczego zatem postawiłem na Roberta Fryderyka? Ponieważ Dreamland w obecnym kształcie stanowi karykaturę samego siebie. Ponieważ ostatni rok dowiódł, że w dużej mierze to państwo — w dalszym ciągu również „moje” państwo, którego obywatelem pozostaję nieprzerwanie od siedemnastu lat — utraciło instynkt samozachowawczy, kolejno eliminując lub zniechęcając swoich najlepszych obywateli. Ponieważ Dreamland, jak przekonywałem w czasie Konwentu, potrzebuje monarchy aktywnego, zdeterminowanego i stale zaangażowanego, działającego na granicy cech psychopatatycznych, zdolnego do narzucania bieżącej agendy, zwłaszcza teraz, w momencie wyjałowienia życia publicznego i postępującej selekcji negatywnej jego uczestników.
Postawiłem na Roberta Fryderyka, zawodnika wagi ciężkiej, energicznego człowieka od trudnych decyzji, który nie uchyla się od wyzwań. W innym czasie i w innych okolicznościach, dysponując innymi opcjami, wskazałbym, być może, na Prezerwatywa Tradycję Radzieckiego lub Daniela von Witta. Na żadnego z tej dwójki nie moglibyśmy jednak dziś liczyć, a właśnie teraz potrzebujemy kogoś, kto jest w stanie udźwignąć na siebie rolę lidera państwa-ubojni.
Nie oczekuję od nowego Króla, że z dnia na dzień stanie się „dreamlandzkim patriotą”, „Ebruzem” czy kolejnym Arturem Piotrem. Nie oczekuję również, co niektórzy zdają się sugerować, pozornie ożywczych flejmów i gównoburz o marchewkę. Oczekuję od niego, że będzie sprawnym menadżerem podupadającego przedsiębiorstwa, które wywinduje na nowy poziom. Kogoś, kto zagwarantuje mu nie tyle godną starość, co drugą, trzecią lub czwartą młodość. Ma ku temu lepsze predyspozycje i kwalifikacje niż, jak podejrzewam, ktokolwiek inny.
Ale to nie wszystko.
Przebudowa infrastruktury informatycznej i postawienie nowej strony to cele atrakcyjne, ale z mojej perspektywy — pespektywy osoby, która wciąż ma ochotę na udział w życiu publicznym — celem pierwszoplanowym jest odtworzenie przestrzeni dla rzeczowej, nietoksycznej dyskusji, w której nie deptana jest godność rozmówców. Dzisiaj żadna dorzeczna rozmowa nie jest tu możliwa. Nie jest możliwa prasa w dawnym stylu. Nie jest możliwa dyskusja o literaturze, filozofii polityki czy prawie, a więc tym wszystkim, co stanowiło o specyfice dawnego Królestwa. W państwie, które współtworzyłem przez ponad dekadę, czuję się dziś jak kosmita, kopany po głowie przez przypadkowe osoby, które wpadają tu na mikronacyjny kwadrans.
Przekonałem się o tym ponownie dzisiaj, otrzymując od wczesnego popołudnia prywatne wiadomości od Dreamlandczyków, również tych, których gościłem pod własnym dachem. Dowiedziałem się od Was, że jestem „debilem” i „chorym pojebem”. Jeśli jest to standardowa reakcja na tak umiarkowanie stresogenną sytuację, jaką jest wybór nowego króla w mikronacji — spróbujcie opowiedzieć o tym swojej dziewczynie lub chłopakowi — chciałbym, by niektórzy z Was zastanowili się, czy dobrym rozwiązaniem nie byłby krótki urlop, a przynajmniej refleksja nad granicami życia prywatnego i wirtualnego.
Oczywiście można na tym wszystkim przejść do porządku dziennego lub — jeszcze lepiej — wyśmiać jako majaki starego pierdoły, który „stracił kontakt z rzeczywistością” i którego „do reszty pojebało”. Zanim spalicie wszystko do gołej ziemi, by po chwili ponownie zacząć okładać się maczugami, mam dla niektórych z Was małą prośbę.
Zawrzyjcie z nowym Królem dżentelmeńską umowę: dajcie mu miesiąc, by zorientować się w intencjach, obranych środkach i przyjętym celu. Torpedy zawsze zdążycie odpalić.
E II