Przez tę przydługą anegdotę próbuję zilustrować ważny aspekt ówczesnej roli namiestników koronnych. Mikronacyjna kariera młodych obywateli zaczynała się wówczas w prowincjach. Podobnie jak mój ojciec, książę Unii Saudadzkiej Daniel von Witt również miał swoich podopiecznych — Kantazo van der Targaryen, Tobiasza von Richtoffen, Aldariona van der Pharazon — którzy piastowali pod jego zwierzchnością różnorakie stanowiska i pozostawali z nim osobiście związani, choć niektórzy na dłuższą metę okazali się mniej lojalni i "poszli na swoje", tworząc Królestwo Ayrunu. W każdym razie, bezterminowo mianowany przez Króla namiestnik z jednej strony miał obowiązek pieczy nad swoją domeną i nad przybywającymi do niej nowymi duszami, z drugiej strony zyskiwał możliwość budowania swojej pozycji politycznej przez patronat nad tymiż.
Za najwcześniejszej mojej pamięci, czyli za Marcina Mikołaja, zdarzały się nadania lenne dokonywane przez namiestników koronnych. Choćby mój były dziadek, JKW Maciej I, pozostawał lennikiem Daniela von Witta jako margrabia Alizonu. Niestety nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy sam Król Dreamlandu dokonał nadania lennego i wyszedł w ten sposób poza ramy starego ustroju terytorialnego. W każdym razie zasadnicze wyparcie modelu prowincjonalnego przez lenny jest zdecydowanie charakterystyczne dla epoki edwardiańskiej, względnie — postedwardiańskiej. Warto dostrzec związek tego z innymi przemianami, jakie stały się w tym czasie udziałem Królestwa. Liberalizacja obyczajów i ugruntowanie modelu parlamentu powszechnego za panowania JKW Edwarda II sprawiły, że Dreamland zaczął pozyskiwać nowych obywateli przede wszystkim w sposób wtórny, jako w pełni ukształtowanych już mikronautów. Ludzie takiego pokroju mogli ewentualnie sami być namiestnikami (jak Prezerwatyw Tradycja Radziecki w Scholandii), natomiast na pewno nie potrzebowali namiestnika nad sobą.
Dzisiejsze lenna, jeśli nawiązują do dawnych prowincji, to do tych, które u schyłku epoki arturiańskiej zachowały najwięcej żywotności, a więc do Unii Saudadzkiej (Rodo, Førerstad, Alhambra, Flores) i Surmali (Skytja, Gedania). Marchia Tristu mieści się w obrębie dawnego Weblandu, jednak trudno powiedzieć, aby odwoływała się jakoś do jego dziedzictwa. Taubuszetia Górska położona jest — tak przynajmniej zrozumiałem — na nowych ziemiach, graniczących ze Scholandią. Nie znalazłem (a starałem się) mapy wskazującej położenie hrabstwa Odwilży ani desłetuda Maximy, położenie to nie wynika również z aktów nadań lennych.
Gorąco popieram odnowienie dziedzictwa dawnych prowincji (jak i szerzej dreamlandzkiego dziedzictwa w ogóle). Nie należy jednak tracić z pola widzenia faktu, że na dzisiaj model lenny jest pełnoprawną tradycją ustrojową Dreamlandu. Niektórzy lennicy ograniczyli się na swoich ziemiach do uprawy marchewki, jednak inni stworzyli wcale imponujący dorobek kulturowy. Zwierzchnik czy patron w osobie namiestnika nie jest im potrzebny. Dzisiejsza konstytucja próbuje ten problem ominąć, kierując się formułą "namiestnik swoje, a lennik swoje", co jednak wydaje się mało eleganckim rozwiązaniem. Osobiście pozostaję przekonany, o czym pisałem już w wątku wyborczym p. de Riveya, że dzisiejsze prowincje powinny funkcjonować w formule związków równoprawnych lenników, zamiast być odgórnie zarządzane przez królewskiego wybrańca.
Nie znaczy to, żebyśmy mieli zapomnieć o potrzebach nowych, nieutytułowanych jeszcze mieszkańców, jeśli kiedykolwiek będzie nam dane takich przywitać. Tutaj widziałbym rozwiązanie będące w istocie nadaniem lennym na okres próbny, opakowanym narracyjnie jako, powiedzmy, dzierżawa dóbr królewskich. W tym kontekście odnowione prowincje mogłyby dostarczać ram narracyjnych dla nowo kreowanych dóbr. Pożądane byłoby jednocześnie uprzednie rozparcelowanie terenów Dreamlandu na jednostki terytorialne gotowe do wzięcia w taką dzierżawę — w duchu surmalajskiej listy wakatów, od której zaczął się ten post i która wszystkie te lata temu pozwoliła mi w końcu znaleźć swój punkt zaczepienia w Królestwie.