Królowie Dreamlandu
- Arthur de Rivey
- Posty: 79
- Rejestracja: 2 lip 2024, 17:55
- NIM:
- Kontakt:
Re: Królowie Dreamlandu
Epoką opisaną chyba w najbardziej syntetyczny dotychczas sposób jest epoka założycielska, o której można poczytać w Wielkiej Księdze Dreamlandu. Z jej lektury da się z kolei wywnioskować, choć byłoby to anachroniczne z punktu widzenia etymologii tego określenia, że epoka ekorrejska (rozumiana jako okres żywotności określonej formacji kulturowej i sposobu funkcjonowania państwa) tak naprawdę rozpoczęła się wcześniej, niż z początkiem panowania Artura Piotra. Są tutaj osoby, których wiedza jest większa i w mniejszym stopniu pochodzi ze źródeł wtórnych, ale być może jej symboliczny początek należałoby widzieć raczej w oktrojowaniu konstytucji z 1 lipca 2002 r. lub innym wydarzeniu mającym miejsce w podobnym czasie? W przypadku historii późniejszej względnie syntetycznych opracowań brakuje i dlatego inicjatywa jest zdecydowanie potrzebna oraz godna uznania.
Zgadzam się co do zasadności rozróżnienia na epokę edwardiańską i postedwardiańską. Jest jeszcze za wcześnie, by Dreamlandczycy popadali w zadowolenie i optymizm związany z definitywnym przyjmowaniem takiej cezury, ale być może w przyszłości historycy będą uznawać początek panowania JKM Tannegarda za koniec epoki postedwardiańskiej.
Zgadzam się co do zasadności rozróżnienia na epokę edwardiańską i postedwardiańską. Jest jeszcze za wcześnie, by Dreamlandczycy popadali w zadowolenie i optymizm związany z definitywnym przyjmowaniem takiej cezury, ale być może w przyszłości historycy będą uznawać początek panowania JKM Tannegarda za koniec epoki postedwardiańskiej.
- Tannegard
- Król Dreamlandu i Scholandii
- Posty: 456
- Rejestracja: 20 lis 2012, 20:32
- NIM: 279138
- Lokalizacja: Elfidias, Alexiopolis
- Kontakt:
Re: Królowie Dreamlandu
Generalnie Dreamland cierpi na brak jakichkolwiek opracowań historycznych dotyczących bliższych teraźniejszości, powiedzmy "drugiej połowy historii kraju". Ten proces wyraznie przybrał na sile po 2010 roku, a wydaje mi sie bliżej lat 2012-13 wraz z upadkiem twórczości dziennikarskiej. No moze słowa upadek sa troche za mocnym określaniem. W każdym bądź razie aktywność wirtualna przesunęła się z twórczości na konsumpcje tresci. Nie jest tajemnicą że twórczość jest o wiele trudniejsza niż "konsumpcja", co chyba zgodnie z trendami społeczeństw internetowych.
Dlatego też mocno będę kibicować tej inicjatywie. Co więcej, sam mam od dłuższego czasu ochotę tym się zająć. Niestety, mimo że to temat, który mnie mocno przyciąga, nie mogę sobie pozwolić na "rozdrabnianie się". Muszę sie trzymac priorytetów, ale wydaje mi się że moge trochę wspomóc w temacie. Ktoś jednak musi tą praca dyrygować, nadawać ton, swoją siła woli doprowadzić do jakiś realnych efektów.
Co do samej historii, epok w rozwoju, bardzo mnie cieszy ze udaje się, na razie dość nieśmiało przełamywać nieco trend spadkowy. Choć idzie to bardzo wolno, zdecydowanie za wolno, zwłaszcza w sprawach wizerunkowych, prezentacji kraju zewnętrznym odbiorcom. A wlasnie to jest potrzebne jak tlen do oddychania, do wskoczenia na tory prawdziwego rozwoju. Bardzo mnie cieszy że wasza wiara w Królestwo daje szanse na trwałą zmianę i być może zasłużymy na jakaś wzmiankę w księgach historii i jednocześnie uda się przeprowadzić transformację w bardziej przystające do obecnych czasów Państwo.
Dlatego też mocno będę kibicować tej inicjatywie. Co więcej, sam mam od dłuższego czasu ochotę tym się zająć. Niestety, mimo że to temat, który mnie mocno przyciąga, nie mogę sobie pozwolić na "rozdrabnianie się". Muszę sie trzymac priorytetów, ale wydaje mi się że moge trochę wspomóc w temacie. Ktoś jednak musi tą praca dyrygować, nadawać ton, swoją siła woli doprowadzić do jakiś realnych efektów.
Co do samej historii, epok w rozwoju, bardzo mnie cieszy ze udaje się, na razie dość nieśmiało przełamywać nieco trend spadkowy. Choć idzie to bardzo wolno, zdecydowanie za wolno, zwłaszcza w sprawach wizerunkowych, prezentacji kraju zewnętrznym odbiorcom. A wlasnie to jest potrzebne jak tlen do oddychania, do wskoczenia na tory prawdziwego rozwoju. Bardzo mnie cieszy że wasza wiara w Królestwo daje szanse na trwałą zmianę i być może zasłużymy na jakaś wzmiankę w księgach historii i jednocześnie uda się przeprowadzić transformację w bardziej przystające do obecnych czasów Państwo.
- Edward II
- król-senior
- Posty: 1737
- Rejestracja: 7 sie 2010, 22:59
- Numer GG: 8606140
- NIM: 873817
- Lokalizacja: Domena Królewska - Ekorre
- Kontakt:
Re: Królowie Dreamlandu
Arthur de Rivey pisze: ↑21 lut 2025, 18:07 Z jej lektury da się z kolei wywnioskować, choć byłoby to anachroniczne z punktu widzenia etymologii tego określenia, że epoka ekorrejska (rozumiana jako okres żywotności określonej formacji kulturowej i sposobu funkcjonowania państwa) tak naprawdę rozpoczęła się wcześniej, niż z początkiem panowania Artura Piotra.
Intuicja Pana nie zawiodła. Koronacja Artura Piotra (2004) i przeniesienie dworu do ufundowanego na leśnej polanie kompleksu pałacowego w Ekorre — o którym nikt wcześniej nie słyszał — to symboliczne ukoronowane mniej więcej trzyletniego procesu. Ekorryzm to jednak pojęcie-wytrych, którym można w naszej historii otworzyć wiele furtek. Pozwolę sobie na odrobinę dłuższy wywód.
Dla formalności: autorem samego pojęcia (pierwotnie: „system ekorrski”), podobnie jak podziału naszej wczesnej historii na epokę „przedekorrską”, czyli po prostu przedarturiańską (1998-2004) i „ekorrską” (2004-2015), był Edward Krieg, wielokrotny premier, namiestnik i sędzia — a później król — jeden z głównym animatorów reform doby arturiańskiej i zarazem ideologów i brązowników postaci Artura Piotra, którego niekiedy nazywał po prostu Trzecim. Sam Artur Piotr jakiego zapamiętałem, sołtys Kakut i pasjonat kolei, małomówny tytan mrówczej pracy w typie wczesnego Daniela von Witta, więc wolny od balastu posthistorycznej ironii, stronił od ujęć metapolitycznych i, pomijając kilka zdawkowych proklamacji, nie sformułował klarownego programu; ten dopiero dopisany został post factum przez byłego premiera w cokolwiek nostalgicznym dyptyku opublikowanym pod koniec 2006 roku na łamach „Głosu Weblandu” („Kolistość wszechrzeczy”, numery 39-40).
Narracja historyczna — drugorzędna wobec istoty tego wywodu — była tu dość prosta i właściwie nie doczekała się istotnych korekt w naszej historiografii: w punkcie wyjścia mieliśmy zatem „państwo TomBonda”, nieco chropowaty Dreamland neandertalski, w swych założeniach ustrojowych względnie prosty i czytelny, administrowany w oparciu o zaledwie kilka dekretów i raz po raz pacyfikowany przez wszechwładnego monarchę, który raz na kwartał lub rzadziej wynurzał się z pałacu, po czym ponownie rozpływał się w niebycie, w najlepszym razie ustanawiając kolejnego regenta lub znikając na długie miesiące bez słowa wyjaśnienia (najdłuższa absencja miała miejsce między wrześniem 2000 a majem 2001 roku, ponownie od września 2001 do wymuszonego przekazania tronu w lutym 2002 roku).
W punkcie docelowym, pięć lat później, mieliśmy już państwo stabilne, przemyślane, ustrojowo okrzepłe, z porządkiem prawnym tyleż imponującym, co przeładowanym, na który składało się, jak skrzętnie wyliczył to w swoim tekście Krieg, ponad 70 ustaw, 60 dekretów i przeszło setka rozporządzeń. Pamiętam, że w tym gronie znajdowało się również wypuszczone przez kierowany przeze mnie resort sprawiedliwości rozporządzenie regulujące zasadę edycji praenomenów (członów między imieniem a nazwiskiem, a zatem tych wszystkich von, van der i de, których epoka wcześniejsza nie znała lub traktowała z niedostatecznym „zrozumieniem”, właśnie jak przystało na neandertalczyków, którym rozdano tweedowe marynarki). Do tego ostatniego wrócę za kilka chwil, bo rzecz dobrze obrazuję skali zmiany kulturowej. Rzecz jest straszna i śmieszna zarazem.
Wróćmy na moment do TomBonda i politycznych pierwocin państwa. Absencja monarchy, stan chroniczny i powszechnie deprymujący, siłą rzeczy sprzyjała autonomizacji prowincji – wówczas wciąż jeszcze magmowatych, o nieustalonej jeszcze tożsamości — i wykształceniu się czegoś, co dzisiaj, za JKW Alfredem, nazwalibyśmy „suwerennością narracyjną” namiestników. Władza centralna, a od pewne momentu już federalna (w sierpniu 2001 roku pożegnaliśmy państwo unitarne i prawnie usankcjonowaliśmy stan faktyczny w postaci Traktatu Federacyjnego), była nierzadko czysto iluzoryczna. Tak imperium, jak i potestas w rozumieniu prawa rzymskiego w dobie późnego TomBonda należała do namiestników zgromadzonych w Senacie. W swoim tekście Krieg przekonywał, że na pewnym etapie sami obywatele, zmęczeni wszechobecnym chaosem, dostrzegli konieczność oparcia się na „silnym fundamencie paragrafu” i skutecznie przeforsowali realne zmiany systemu. To był długi i bolesny dla wielu osób proces. Niektórzy nie mieli tyle cierpliwości i — jak ambtny Kefas, namiestnik Blacklock, dzisiejszej Surmali, po jednym ze spięć z monarchą spakował mandżur i udał się w szeroki świat, by po jakiś rok później założyć Księstwo Sarmacji.
Dla odmiany Dreamland „ekorrski” czy „arturiański” był już państwem relatywnie dojrzałym, ustrojowo i administracyjnie okrzepłym lub wręcz „gotowym”, sprawnie funkcjonującym od wyborów do wyborów; było to zarazem państwo za sprawą Artura Piotra wzorowane na modelu brytyjskiego parlamentaryzmu XVIII wieku, co jeszcze silniej zaznaczy się w okresie jego drugiego panowania w latach 2011-2013, choć wtedy realia demograficzne ciągnęły już cały system w kierunku nieuchronnej katastrofy i administracyjnej niewydolności. Znajdowało tu wyraz choćby w obowiązującej nomenklaturze i takich wynalazkach ustrojowych, jak instytucja Lidera Jej Królewskiej Mości czy — znane z drugiego okresu panowania — dependencje i ambicje związane ze Wspólnotą Korony Ebruzów, która nigdy jednak nie spełniła swojej roli jako centrum promieniowania kultury dreamlandzkiej i projekcji polityki słabnącej centrali.
Spróbuję trochę zniuansować ten obraz.
Zmiana kulturowa i skok jakościowy w funkcjonowaniu państwa (profesjonalizacja kadr, podniesienie standardów i wprowadzenie pewnych procedur, które z takich czy innych względów wydawały się konieczne — jak choćby kodeks karny, kodeks karny wykonawczy, ordynacja wyborcza, ustawa o rzeczniku praw obywatelskich, ale również sama konstytucja, której głównym autorem był Artur Piotr) — niemal w całości nastąpiły jeszcze w okresie panowania eMBe (2002-2004), jedynego w naszej historii króla informatyka, który skoncentrował swoje wysiłki wokół infrastruktury państwa i co do zasady, z małymi wyjątkami, nie ingerował w proces polityczny. Mniej więcej dekadę później Pavel Svoboda już na politycznej emeryturze zauważy, że wszystkie kolejne zmiany infrastruktury krytycznej Królestwa zawsze były jedynie liftingiem „fabrycznych ustawień” dokonanych przez eMBe około 2002 roku.
W sensie chronologicznym wszystko to, co później zostało uznane za esencję „epoki ekorrskiej” w rozumieniu określonej kultury politycznej i konfiguracji procedur oraz instytucji, na czele z aktywnym i zaskakująco wydolnym, dwuinstancyjnym Sądem Królestwa, to dziedzictwo panowania eMBe (odmienianego również jako eMBe-ego). Również tzw. konstytucja lipcowa z 2002 roku, formalnie oktrojowana przez eMBe, faktycznie przygotowana w najdrobniejszym detalu przez Artura Piotra, najtrwalsza i prawdopodobnie najlepsza w naszych realiach, to również dziedzictwo epoki nominalnie „przedekorrskiej”. Po 2004 roku, czyli po zmianie na tronie, wszystko było po prostu „bardziej” i „szybciej”.
Panowanie eMBe było zatem okresem przejściowym, w którym przygotowane zostały fundamenty prawno-ustrojowe pod nowoczesne państwo dreamlandzkie, które miało dostarczać ambitnej rozrywki dwudziestoparolatkom. O triumfie właściwego ekorryzmu możemy mówić jednak dopiero od momentu rozprawy z namiestnikami i spacyfikowania zbuntowanych prowincji (secesja w maju 2005 roku). I właśnie ten punkt — moment starcia środowiska Artura Piotra z ambitnym Morfeuszem Tylerem, niedoszłym królem Dreamlandu — chyba najmocniej wybrzmiewa we wspominanym tekście Kriega. W tej narracji — możliwe są inne ujęcia — zwyciężają legalizm i władza federalna, która przynajmniej deklaratywnie kieruje się zasadą dobra wspólnego. W pokonanym polu zostaje plemienny partykularyzm prowincji i polityka oparta na autorytecie lokalnego lider.
Ostatecznie, około roku 2005, w miejsce Dreamlandu TomBonda i i eMBe, społeczności amatorskich informatyków (w pierwszym, zachowanym do dziś tutorialu, król TomBond apelował do każdego mieszkańca, by ten przygotował przynajmniej jedną witrynę internetową — samodzielne lub wspólnie ze swoim namiestnikiem) wyrósł nam Dreamland jurystów i retorów, ze swoim niespecjalnie konkluzywnym gadulstwem, prasą, rozwinięta kulturą. Już jednak właściwie bez nowych stron i bez realnych widoków na system gospodarczego, który stał się swego rodzaju fetyszem całej klasy politycznej, która co kilka lat podejmowała nową próbę zbudowania nowego symulatora gospodarki (Triglav, Benebruz, Piwonia, by wymienić tylko największe projekty sprzed 2010 roku). Ten proces z czasem jedyne przybrał na silę.
Co prawda sam Krieg w swoim artykule z 2006 roku wieścił powolny upadek „Dreamlandu ekorrskiego” wraz z zacieraniem się pamięci po Arturze Piotrze i potrzebą rozwiązań omijających Sąd Królestwa, nasza historia dowiodła jednak czegoś dokładnie odwrotnego: system przetrwał w niezmienionej postaci blisko dekadę, głównie za sprawą czterech kolejnych absolwentów prawa na tronie, czyli samego Kriega, Roberta, ponownie Artura Piotra i wreszcie Marcina Mikołaja; studentami bądź absolwentami prawa było również kilku kolejnych premierów.
Triumfujący, pozbawiony atrakcyjnej alternatywy ekorryzm uległ w kolejnych latach ugruntowaniu, a następnie skostnieniu i wynaturzeniu, stając się w dobie zapaści demograficznej — której nie umiał zaradzić, bo też skrojony był w zupełnie innym celu — własną karykaturą i symbolem biurokratycznego imposybilizmu. „Polityka się nie sprawdza”, orzekł kompletnie wypalony JKW Marcin Mikołaj, gdy w 2015 r. wprowadzał kolejny stan wyjątkowy. Dreamland zarządzany był już wówczas jednoosobowo i kilka miesięcy później miał już formalnie usankcjonować ten stan rzeczy w drodze referendum w sprawie przekazania całości władzy królowi.
Intronizacja Artura Piotra i przeniesienie Dworu do nowo ufundowanego kompleksu w Ekorre w Weblandzie w styczniu 2005 roku, co samo w sobie było wydarzeniem dość szczególnym już choćby pod względem estetycznym (wielka w tym zasługa Ghardina, królewskiego architekta), stanowiło symboliczne zwieńczeniem kilkuletniego procesu, który związany był z wcześniejszą eksplozją demograficzną i aktywnością generacji, która pojawiła się w Dreamlandzie w roku 2001 (łącznie kilkadziesiąt osób, w tym kilkunastu kolejnych szefów rządu i czterech przyszłych monarchów). Dla zobrazowania skali zjawiska: w pewnym momencie w wyborach do parlamentu zarejestrowano ponad setkę oddanych głosów, a samych kandydatów na posłów było ponad 20. Później ta liczba ustabilizowała się na poziomie 60 osób, spadając do 50 w 2008 r. i 20-30 w 2009 r., kiedy osiągnęliśmy nasze demograficzne plateau (tego szklanego sufitu nigdy już nie przebiliśmy, choć w 2016 roku byliśmy blisko).
Rosnąca złożoność systemu politycznego Królestwa pozostawała w ścisłej relacji z procesami demograficznymi i rosnącym zapotrzebowaniem na „etaty” w administracji publicznej. W szybkim tempie mnożyły się partie, programy, gazety lokalne, które komentowały kolejne kryzysy konstytucyjne i spory na szczycie (nieudane próby secesji, pucze namiestników, spory pierwszego króla z senatem, przymiarki do wolnej elekcji). To wszystko okazało się kapitalnym wręcz katalizatorem nadchodzących przemian. Potrzeba demokratyzacji systemu i ruch w kierunku modelu partycypacyjnego wydawały się wręcz pilną koniecznością.
Drugim, nieco mniej uchwytnym czynnikiem, była rosnąca, a przecież nieobecna wcześniej presja ze strony środowiska zewnętrznego: w 2002 roku w mikroświecie pojawiło się Księstwo Sarmacji (maj), a chwilę później Królestwo Scholandii (wrzesień). Oba państwa od razu bardzo wysoko ustawiły poprzeczkę, informatycznie już na starcie prezentując się lepiej niż „najstarsza polska mikronacja”. Wcześniej jedynym punktem odniesienia były dla nas senne i hermetyczne dziuple w rodzaju Cesarstwa Aztec, Cesarstwa Leblandii czy Baronii Zarakata. Na osobne potraktowanie zasługiwałby Wolny Klub RP ( link).
W pewnym uproszczeniu dopiero 2002 rok można uznać za właściwie narodziny polskiego mikroświata w rozumieniu jego głównej, istniejącej do dziś „płyty tektonicznej” (państwa dawnej Wielkiej Trójki) i podstawowego modelu funkcjonowania mikronacji jako takiej. Od tego momentu mikroświat stale ekspandował, najpierw przede wszystkim „na wschód” od wspomnianej trójki, a następnie we wszystkich pozostałych kierunkach. Pierwszym istotnym przypisem było powstanie Wandystanu (2004 roku), kolejnym – zrazu powolny, a następnie lawinowy wysyp kseronacji (państw zorganizowanych wokół określonej, z góry obranej narracji kulturowej/epoki historycznej, wszystkie te kolejne „Francje”, „Hiszpanie”, „Holandie”, „Norwegie” i tak dalej, co w środowisku „tradycyjnych” mikronacji uznano w pierwszym odruchu za herezję; dziś już niewiele osób pamięta gorące spory wokół uznania Monarchii Austro-Węgierskiej za „pełnoprawną mikronację”). Wkrótce jednak miało okazać się, że to klasyczne mikronacje w stylu catch'em all znalazły się w mniejszości.
Wracam na podwórko krajowe. Pierwsze istotne zmiany polityczne i inistytucjonalne, te sprzed 2004 roku, miały przeważnie charakter wyspowy, ogniskujący się wokół tych samych osób, które później decydowały o charakterze zmian dobry arturiańskiej (m.in. premierzy Krieg i Svoboda, Ghardin, Artur Piotr i jego poletko w Republice Weblandu; przyszły król był wówczas prezydentem Republiki i właśnie tam wprowadzał zmiany, które później uległy uniwersalizacji w skali całego Królestwa). Impulsem nie mniej silnym od polityki była kultura — tutaj przez pewien czas wypadaliśmy lepiej, ciekawiej, głębiej niż pozostałe państwa Wielkiej Trójki. Trudno sobie wyobrazić tamtą epokę bez wykładu chyba najstarszego wtedy w naszym gronie Bzerolka de Kakucia, redaktora „Tygodnika Morlandzkiego” — w tamtym momencie najbardziej ambitnej gazety polskiego mikroświata — i autora „Wielkiej Księgi Dreamlandu”. Sam Bzerolek zmian politycznych nie inicjował, był ich jednak uważnym recenzentem.
Wspomniane zmiany widać było zwłaszcza na poziomie federalnym oraz oczywiście w mateczniku Artura — Weblandzie, ale zupełnie nie uświadczyliśmy ich — co nie mogło dziwić — w Furlandii i Solardii. Ta ostatnia stanąć miała wkrótce na czele osobliwej „rebelii kontrkulturowej”, wymierzonej w to, co namiestnicy i ich akolici postrzegali jako przemoc wymierzoną w odwieczny porządek małych ojczyzn. Furlandia zawiadywana przez Eryka z Adamas i Solardia Morfeusza Tylera były wówczas osobliwym konglomeratem miękkiego autorytaryzmu i konceptu czegoś, co dzisiaj nazwalibyśmy „fajnym państwem” (a co w oczach legalistów dobry arturiańskiej uchodziło po prostu za „burdel”, w którym władza federalna nie miała najmniejszego posłuchu).
Kluczowym rysem epoki, jej najtrwalszym dziedzictwem, okazało się milczące uznanie zasady prymatu sprawności językowej. Na ten temat rozpisywałem się co najmniej kilkakrotnie, a jeśli kogoś interesuje jakieś podsumowanie i rozwinięcie tych uwag, odsyłam do archiwum „Kuriera” i tekstu „Dyskretna zapaść państwa trzydziestolatków” (2015), który opublikowałem na kilka tygodni przed własną koronacją ( link). Artykuł pisałem w poczuciu gryzącej beznadziei, po powrocie z dłuższego urlopu i z przekonaniem, że będzie to mój pożegnalny, rodzaj podsumowania ponad dziesięcioletniej przygody z mikroświatem; kilka dni później odezwał się do mnie JKW Marcin Mikołaj i zaproponował przekazanie korony.
Dreamland sprzed epoki Artura Piotra był Dreamlandem nieprzewidywalnym, nieoheblowanym, w którym jednocześnie wszystko miało walor nowości. W pewnym sensie była to po prostu wirująca chmura luźno ze sobą powiązanych stron internetowych, orbitujących wokół listy dyskusyjnej. A właściwie wokół tuzina różnych list dyskusyjnych — bo oprócz mało popularnej „listy centralnej” były jeszcze osobne listy dla każdej z 5 ówczesnej prowincji (i tam koncentrowało się rozproszone życie obywateli) oraz listy Sejmu, Senatu, Rządu, kolejnych komisji konstytucyjnych, a nawet listy poświęcone tematyce „gospodarki”, „kultury” i tak dalej.
Na listach dyskusyjnych dominowały proste i krótkie komunikaty, na ogół nie dłuższe niż standardowy SMS. W latach 2000-2002 język debaty publicznej był językiem wybitnie nieformalnym; pierwsze konstytucje i ustawy przypominały brudnopisowe zapiski sporządzane na przerwie międzylekcyjnej. I tak w istocie nierzadko przecież było — pomijając już nawet ceny za minutę połączenia modemowego, internet w wielu domach polskiej klasy średniej był dobrem zdecydowanie niepowszedniem; standardem było przesiadywanie w popularnych wówczas kafejkach internetowych, w których mogliśmy przez godzinę lub dwie dziennie pobawić się w „ministra” czy „posła”. A zatem pisało się krótko i szybko, w dodatku na klawiaturze, której obsługi nasze pokolenie nierzadko dopiero się uczyło (co tam internet — sam komputer stacjonarny również bywał towarem luksusowym). A zatem krótko, szybko i bez fajerwerków. Kiedyś śmiałem się, że w 2001 roku przecinka używali jedynie autorzy „Wielkiej Księgi Dreamlandu”, a co piąty mail redagowany był przy użyciu kapitalików. Oczywiście zdarzały się krzepiące wyjątki.
I właśnie na ten ugór, w ten cudowny barszcz Sosnowskiego, wjechał w końcu cywilizacyjny walec Artura Piotra, a za nim legendarna Neostrada i coraz szybszy (i tańszy) internet. W końcu można było posiedzieć przed ekranem trochę dłużej i już niekoniecznie w kafejce internetowej (tam zaczynaliśmy niemal wszyscy). W ciągu dwóch lat (2004-2005) zakończyliśmy naszą epokę brązu i od razu wylądowaliśmy pośród eleganckich marmurów.
Nawiasem mówiąc: to właśnie wówczas, czyli gdzieś w okolicach 2004 roku, w Dreamlandzie pojawiła się moda na zwracanie się do siebie per „Wasza Ekscelencjo”, rzecz na swój sposób groteskowa i wcześniej zupełnie niespotykana, podobnie jak ogólna tytułomania, przewlekłość postępowań sądowych i procedur administracyjnych, co stało w kontrze do tego, co dziś nazwalibyśmy konceptem „fajnego państwa”. To, co później zostanie rozpoznane i egzorcyzmowane pod hasłem „powagizmu”, zbliżającym nas do równie „poważnego” Królestwa Scholandii, pojawiło się w środowisku, w którym standardem nie były, jak chwilę później, dwu- lub trzyczłonkowe imona i nazwiska, ale krótki, internetowe nicki rodem z IRC-a.
A zatem mieliśmy królów TomBonda i eMBe, premiera Piotra, rzecznika prasowego króla Pavla3M, namiestników Chemika, Kefasa, Eryka, Steda i Morfeusza, a jeszcze wcześniej arcyksiężną Adę (Furlandia miała pierwotnie status arcyksięstwa), prokuratora Kreona,, hrabiego Leonardo, rektora Atillę, arcyksięcia Nimitza, webmastera Daro, lorda Tristana, radnych Republiki Weblandu w osobach Wodzu III, Pioiwi i Neo_33, posłowie Piszkwak i HC Punk The Mighty Cukier Kryształ, i tak dalej, i ta dalej. Mieliśmy nicki, ksywki, ale nie nazwiska. Wyjątki, w tym nazwisko moje, Marcina Kamoły czy Bartłomieja Jasińskiego, sporadycznie jedynie potwierdzały regułę (było nas mniej więcej pięciu w gronie około osiemdziesięciu osób), wpisując się raczej w model bliższy Sarmacji, gdzie nicki w taki czy inny sposób nawiązywały do własnych nazwisk.
To był znak rozpoznawczy epoki, która wyrosła z IRC-a i pierwszych czatów, na których anonimowość była wartością nadrzędną. Mieliśmy zatem króla TomBonda, a na czele drugiej najstarszej polskiej mikronacji, założonej w listopadzie 1998 roku, stał „fuhrer”, potem prezydent RafRaf, którego prawą ręką był niejako Jesiono-gnom. Jak czytamy w wywiadzie: „Był to człowiek światły” ( link). Ministrem propagandy został szlachetny Szczapu. Drugim i ostatnim prezydentem Raflandi był Zakrześ. W pewnym sensie wszyscy byliśmy wówczas mieszkańcami jednego wielkiego Piotrusiowa i nosiliśmy piżamki w renifery.
W końcu jednak — stało się. Swoista gentryfikacja Królestwa postępowała równolegle z przeobrażeniami samej „biomasy”, która się po prostu (troszkę) zestarzała. Gdzieś w międzyczasie Paweł3M stał się Pavlem Svobodą, Nimitz – Nimitzem Reynevan de Rideaux i tak dalej. Jak w tej groteskowej reklamie telewizyjnej: chłopaki nie chcieli już pachnieć jak chłopaki.
Dziś nie do pomyślenia – a przede wszystkim kompletnie niezrozumiały — byłby nick eMBe. Na pewno nie u osoby o ambicjach wykraczających poza weekendowe trollowanie. Oczywiście – to był proces trwający mniej więcej 2-3 lata. Prosta substancja organiczna stała się organizmem złożonym. Reszty dzieła tej społecznej metamorfozy dopełniły wspomniane wcześniej praenomeny — od pewnego momentu dostępne w formularzu zapisu na stronie głównej — które doprowadziły do niemal błyskawicznego „uszlachcenia” tych wszystkich nadambitnych chłopców z nadwyżką wolnego czasu, którzy się do nas garnęli. Odtąd nie byłeś już Piotrusiem czy innym Neo. Byłeś już Piotrusiem van der Buurenem i jak najszybciej chciałeś piąć się na drabince tytułów szlacheckich, które właśnie wtedy zyskała ostateczny kształt (zrezygnowaliśmy np. z tytułu earla).
Niejako przy okazji, w ramach tej naturalnej ewolucji, naocznie obserwowaliśmy uznanie prymatu wspomnianej zasady sprawności językowej. To był brutalny darwinizm komunikacyjny, nawet jeśli nie do końca zdawaliśmy sobie z tego wówczas sprawę. Kto jednak odstawał – ten otrzymywał karne karczycho. Respektowanie wspólnych, wąsko zdefiniowanych zasad gry i rytuałów, elementarna znajomość podręcznika do prawoznawstwa, a nade wszystko sprawność retoryczna – to były elementy, które składały się na nowy przewodnik przetrwania. To się nie wszędzie udało – w drugim roku panowania Artura Piotra w wyniku secesji straciliśmy dwie prowincje oraz mniej więcej 1/3 mieszkańców (około dwudziestu aktywnych osób). Chyba tych bardziej wyluzowanych, a przynajmniej tak widziałem to wówczas, nie mogąc dostrzec w rozbracie z Solardii niczego więcej poza amputacją najbardziej życiodajnej materii, której niestety prawdopodobnie nie dało się uniknąć. Przekroczeniem punktu bez odwrotu była zmiana hasła do stron Dreamlandu przez jednego z secesjonistów, który był wówczas szefem Królewskich Służb Informatycznych. Coś, co mogło zrazu wyglądać na banalny spór ambicjonalny, w pewnym momencie przekształciło się w szamotaninę o przetrwanie wspólnoty, której jedna ze stron próbowała zadać na koniec możliwie bolesne straty.
Tę narrację wypuścił w świat Morfeusz już po secesji i tylko w tym kontekście można zrozumieć źródło tego bolesnego nieporozumienia, które z czasem zaczęło żyć własnym życiem. Pamiętajmy, że w pewnym momencie jedynym atutem podupadającego Królestwa Dreamlandu był laur „pierwszeństwa”. Nie „starszeństwa” — bo to coś zgoła innego niż status „najstarszej istniejącej mikronacji” — ale właśnie pierwszeństwa. Drugi z liderów rebelii, Eryk, namiestnik Furlandii, pod zmienionymi personaliami, jako Luke Woody, jeszcze całymi latami trollował na forum Dreamlandu. Morfeusz odszedł na dobre, ale wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało. Staraliśmy się dementować ten nonsens na bieżąco — ze słabym skutkiem. Chyba uznaliśmy, że rzecz nie jest warta wysiłku.
A jak było naprawdę? Jako młody obywatel Dreamlandu miałem okazję obejrzeć pozostałości po Evilstone mniej więcej w 2002 roku, gdy „wioska magii” miała już status jednej z bezludnych solardyjskich wiosek w ramach Dreamlandu. Wcześniej, w okresie swojego kilkunastomiesięcznego okresu aktywności w połowie lat 90., była po prostu czymś w rodzaju forum samokształceniowego, na którym garstka użytkowników polskiego internetu — barwne combo planszówkarzy, czytelników Sapkowskiego, jakichś rodzimowierców, ale i początkujących prozaików i poetów, z których największe uznanie zdobył bodaj Cezary Domarus — mogła się poklepać po plecach i przesłać sobie braterskie pozdrowienie. Tu i ówdzie można jeszcze znaleźć ślady twórczości nieformalnego lidera tej barwnej społeczności — Sir Boba Ethernberry'ego — w postaci "referatów" poświęconych nekromancji, nekrolatrii, lutrom magicznym, czarnej magii, czarnym kociskom i tak dalej. To ważny rys pierwotnego Evilstone: tam wszystko było programowo "mroczne": mroczne były "chaty" (działy tematyczne), mroczna była poruszana tematyka, mroczna była sama "wioska", a już w ramach samej Solardii książę Morfeusz powołał tytuł "księcia Mroku".
Rzecz jasna — wtedy widziałem już tylko Pompeje. Krajobraz po wybuchu wulkanu. Evilstone padło w 1997 roku, gdy grupa pasjonatów wieków średnich, czarnej magii i literatury fantasy postanowiła przenieść działalność z listy dyskusyjnej do świata realnego. Trzy lata później Morfeusz, który trafił na Evilstone już w jej fazie agonalnej, postanowił przerzucić do Dreamlandu to, co zostało z tego osobliwego skansenu. Miałem okazję obejrzeć te nieliczne artefakty tożsamości Evilstone, które Morf odtworzył w oparciu o jakąś szczątkową bazę danych: widziałem również poświęconą jej podstronę w ramach Solardii, czytałem zapis starych rozmów w Tawernie (lokalna lista dyskusyjna, rodzaj protoforum) — i nigdy nie trafiłem na choćby najmniejsze ślady świadomości „narodowej”, organizacji władzy czy wewnętrznej hierarchii lub choćby przekonania, że chodzi tam o coś więcej, niż wesołe pogwarki o wszystkim i niczym na uświęconej ziemi aborygenów, którzy byli tu pierwsi i czcili tych samych bogów, zanim sami na to wpadliśmy. Tego rodzaju nowina byłaby zresztą nie lada sensacją w samym Dreamlandzie — czymś, co wpłynęłoby na kształtowanie tożsamości samego Królestwa. A zatem — żadnej, choćby szczątkowej narracji o samoorganizacji na wzór państwa — dopiero z czasem pojawiły się porównania do „wioski” czy „miasta”. Niemniej — nic, co mogłoby zburzyć dobre samopoczucie TomBonda i RafRafa — twórcy „drugiej najstarszej” mikronacji, założonej w listopadzie 1998 roku. Ot, kolejna, jednak z naprawdę wielu grupa dyskusyjna domorosłych literatów, którzy dzielili się fragmentami swojej twórczości.
Mit zapuścił jednak korzenie i zostanie z nami prawdopodobnie do samego końca.
Wersja tl;dr Tak
Dla formalności: autorem samego pojęcia (pierwotnie: „system ekorrski”), podobnie jak podziału naszej wczesnej historii na epokę „przedekorrską”, czyli po prostu przedarturiańską (1998-2004) i „ekorrską” (2004-2015), był Edward Krieg, wielokrotny premier, namiestnik i sędzia — a później król — jeden z głównym animatorów reform doby arturiańskiej i zarazem ideologów i brązowników postaci Artura Piotra, którego niekiedy nazywał po prostu Trzecim. Sam Artur Piotr jakiego zapamiętałem, sołtys Kakut i pasjonat kolei, małomówny tytan mrówczej pracy w typie wczesnego Daniela von Witta, więc wolny od balastu posthistorycznej ironii, stronił od ujęć metapolitycznych i, pomijając kilka zdawkowych proklamacji, nie sformułował klarownego programu; ten dopiero dopisany został post factum przez byłego premiera w cokolwiek nostalgicznym dyptyku opublikowanym pod koniec 2006 roku na łamach „Głosu Weblandu” („Kolistość wszechrzeczy”, numery 39-40).
Narracja historyczna — drugorzędna wobec istoty tego wywodu — była tu dość prosta i właściwie nie doczekała się istotnych korekt w naszej historiografii: w punkcie wyjścia mieliśmy zatem „państwo TomBonda”, nieco chropowaty Dreamland neandertalski, w swych założeniach ustrojowych względnie prosty i czytelny, administrowany w oparciu o zaledwie kilka dekretów i raz po raz pacyfikowany przez wszechwładnego monarchę, który raz na kwartał lub rzadziej wynurzał się z pałacu, po czym ponownie rozpływał się w niebycie, w najlepszym razie ustanawiając kolejnego regenta lub znikając na długie miesiące bez słowa wyjaśnienia (najdłuższa absencja miała miejsce między wrześniem 2000 a majem 2001 roku, ponownie od września 2001 do wymuszonego przekazania tronu w lutym 2002 roku).
W punkcie docelowym, pięć lat później, mieliśmy już państwo stabilne, przemyślane, ustrojowo okrzepłe, z porządkiem prawnym tyleż imponującym, co przeładowanym, na który składało się, jak skrzętnie wyliczył to w swoim tekście Krieg, ponad 70 ustaw, 60 dekretów i przeszło setka rozporządzeń. Pamiętam, że w tym gronie znajdowało się również wypuszczone przez kierowany przeze mnie resort sprawiedliwości rozporządzenie regulujące zasadę edycji praenomenów (członów między imieniem a nazwiskiem, a zatem tych wszystkich von, van der i de, których epoka wcześniejsza nie znała lub traktowała z niedostatecznym „zrozumieniem”, właśnie jak przystało na neandertalczyków, którym rozdano tweedowe marynarki). Do tego ostatniego wrócę za kilka chwil, bo rzecz dobrze obrazuję skali zmiany kulturowej. Rzecz jest straszna i śmieszna zarazem.
Wróćmy na moment do TomBonda i politycznych pierwocin państwa. Absencja monarchy, stan chroniczny i powszechnie deprymujący, siłą rzeczy sprzyjała autonomizacji prowincji – wówczas wciąż jeszcze magmowatych, o nieustalonej jeszcze tożsamości — i wykształceniu się czegoś, co dzisiaj, za JKW Alfredem, nazwalibyśmy „suwerennością narracyjną” namiestników. Władza centralna, a od pewne momentu już federalna (w sierpniu 2001 roku pożegnaliśmy państwo unitarne i prawnie usankcjonowaliśmy stan faktyczny w postaci Traktatu Federacyjnego), była nierzadko czysto iluzoryczna. Tak imperium, jak i potestas w rozumieniu prawa rzymskiego w dobie późnego TomBonda należała do namiestników zgromadzonych w Senacie. W swoim tekście Krieg przekonywał, że na pewnym etapie sami obywatele, zmęczeni wszechobecnym chaosem, dostrzegli konieczność oparcia się na „silnym fundamencie paragrafu” i skutecznie przeforsowali realne zmiany systemu. To był długi i bolesny dla wielu osób proces. Niektórzy nie mieli tyle cierpliwości i — jak ambtny Kefas, namiestnik Blacklock, dzisiejszej Surmali, po jednym ze spięć z monarchą spakował mandżur i udał się w szeroki świat, by po jakiś rok później założyć Księstwo Sarmacji.
Dla odmiany Dreamland „ekorrski” czy „arturiański” był już państwem relatywnie dojrzałym, ustrojowo i administracyjnie okrzepłym lub wręcz „gotowym”, sprawnie funkcjonującym od wyborów do wyborów; było to zarazem państwo za sprawą Artura Piotra wzorowane na modelu brytyjskiego parlamentaryzmu XVIII wieku, co jeszcze silniej zaznaczy się w okresie jego drugiego panowania w latach 2011-2013, choć wtedy realia demograficzne ciągnęły już cały system w kierunku nieuchronnej katastrofy i administracyjnej niewydolności. Znajdowało tu wyraz choćby w obowiązującej nomenklaturze i takich wynalazkach ustrojowych, jak instytucja Lidera Jej Królewskiej Mości czy — znane z drugiego okresu panowania — dependencje i ambicje związane ze Wspólnotą Korony Ebruzów, która nigdy jednak nie spełniła swojej roli jako centrum promieniowania kultury dreamlandzkiej i projekcji polityki słabnącej centrali.
Spróbuję trochę zniuansować ten obraz.
*
Zmiana kulturowa i skok jakościowy w funkcjonowaniu państwa (profesjonalizacja kadr, podniesienie standardów i wprowadzenie pewnych procedur, które z takich czy innych względów wydawały się konieczne — jak choćby kodeks karny, kodeks karny wykonawczy, ordynacja wyborcza, ustawa o rzeczniku praw obywatelskich, ale również sama konstytucja, której głównym autorem był Artur Piotr) — niemal w całości nastąpiły jeszcze w okresie panowania eMBe (2002-2004), jedynego w naszej historii króla informatyka, który skoncentrował swoje wysiłki wokół infrastruktury państwa i co do zasady, z małymi wyjątkami, nie ingerował w proces polityczny. Mniej więcej dekadę później Pavel Svoboda już na politycznej emeryturze zauważy, że wszystkie kolejne zmiany infrastruktury krytycznej Królestwa zawsze były jedynie liftingiem „fabrycznych ustawień” dokonanych przez eMBe około 2002 roku.
W sensie chronologicznym wszystko to, co później zostało uznane za esencję „epoki ekorrskiej” w rozumieniu określonej kultury politycznej i konfiguracji procedur oraz instytucji, na czele z aktywnym i zaskakująco wydolnym, dwuinstancyjnym Sądem Królestwa, to dziedzictwo panowania eMBe (odmienianego również jako eMBe-ego). Również tzw. konstytucja lipcowa z 2002 roku, formalnie oktrojowana przez eMBe, faktycznie przygotowana w najdrobniejszym detalu przez Artura Piotra, najtrwalsza i prawdopodobnie najlepsza w naszych realiach, to również dziedzictwo epoki nominalnie „przedekorrskiej”. Po 2004 roku, czyli po zmianie na tronie, wszystko było po prostu „bardziej” i „szybciej”.
Panowanie eMBe było zatem okresem przejściowym, w którym przygotowane zostały fundamenty prawno-ustrojowe pod nowoczesne państwo dreamlandzkie, które miało dostarczać ambitnej rozrywki dwudziestoparolatkom. O triumfie właściwego ekorryzmu możemy mówić jednak dopiero od momentu rozprawy z namiestnikami i spacyfikowania zbuntowanych prowincji (secesja w maju 2005 roku). I właśnie ten punkt — moment starcia środowiska Artura Piotra z ambitnym Morfeuszem Tylerem, niedoszłym królem Dreamlandu — chyba najmocniej wybrzmiewa we wspominanym tekście Kriega. W tej narracji — możliwe są inne ujęcia — zwyciężają legalizm i władza federalna, która przynajmniej deklaratywnie kieruje się zasadą dobra wspólnego. W pokonanym polu zostaje plemienny partykularyzm prowincji i polityka oparta na autorytecie lokalnego lider.
Ostatecznie, około roku 2005, w miejsce Dreamlandu TomBonda i i eMBe, społeczności amatorskich informatyków (w pierwszym, zachowanym do dziś tutorialu, król TomBond apelował do każdego mieszkańca, by ten przygotował przynajmniej jedną witrynę internetową — samodzielne lub wspólnie ze swoim namiestnikiem) wyrósł nam Dreamland jurystów i retorów, ze swoim niespecjalnie konkluzywnym gadulstwem, prasą, rozwinięta kulturą. Już jednak właściwie bez nowych stron i bez realnych widoków na system gospodarczego, który stał się swego rodzaju fetyszem całej klasy politycznej, która co kilka lat podejmowała nową próbę zbudowania nowego symulatora gospodarki (Triglav, Benebruz, Piwonia, by wymienić tylko największe projekty sprzed 2010 roku). Ten proces z czasem jedyne przybrał na silę.
Co prawda sam Krieg w swoim artykule z 2006 roku wieścił powolny upadek „Dreamlandu ekorrskiego” wraz z zacieraniem się pamięci po Arturze Piotrze i potrzebą rozwiązań omijających Sąd Królestwa, nasza historia dowiodła jednak czegoś dokładnie odwrotnego: system przetrwał w niezmienionej postaci blisko dekadę, głównie za sprawą czterech kolejnych absolwentów prawa na tronie, czyli samego Kriega, Roberta, ponownie Artura Piotra i wreszcie Marcina Mikołaja; studentami bądź absolwentami prawa było również kilku kolejnych premierów.
Triumfujący, pozbawiony atrakcyjnej alternatywy ekorryzm uległ w kolejnych latach ugruntowaniu, a następnie skostnieniu i wynaturzeniu, stając się w dobie zapaści demograficznej — której nie umiał zaradzić, bo też skrojony był w zupełnie innym celu — własną karykaturą i symbolem biurokratycznego imposybilizmu. „Polityka się nie sprawdza”, orzekł kompletnie wypalony JKW Marcin Mikołaj, gdy w 2015 r. wprowadzał kolejny stan wyjątkowy. Dreamland zarządzany był już wówczas jednoosobowo i kilka miesięcy później miał już formalnie usankcjonować ten stan rzeczy w drodze referendum w sprawie przekazania całości władzy królowi.
*
A teraz trochę od innej strony. Intronizacja Artura Piotra i przeniesienie Dworu do nowo ufundowanego kompleksu w Ekorre w Weblandzie w styczniu 2005 roku, co samo w sobie było wydarzeniem dość szczególnym już choćby pod względem estetycznym (wielka w tym zasługa Ghardina, królewskiego architekta), stanowiło symboliczne zwieńczeniem kilkuletniego procesu, który związany był z wcześniejszą eksplozją demograficzną i aktywnością generacji, która pojawiła się w Dreamlandzie w roku 2001 (łącznie kilkadziesiąt osób, w tym kilkunastu kolejnych szefów rządu i czterech przyszłych monarchów). Dla zobrazowania skali zjawiska: w pewnym momencie w wyborach do parlamentu zarejestrowano ponad setkę oddanych głosów, a samych kandydatów na posłów było ponad 20. Później ta liczba ustabilizowała się na poziomie 60 osób, spadając do 50 w 2008 r. i 20-30 w 2009 r., kiedy osiągnęliśmy nasze demograficzne plateau (tego szklanego sufitu nigdy już nie przebiliśmy, choć w 2016 roku byliśmy blisko).
Rosnąca złożoność systemu politycznego Królestwa pozostawała w ścisłej relacji z procesami demograficznymi i rosnącym zapotrzebowaniem na „etaty” w administracji publicznej. W szybkim tempie mnożyły się partie, programy, gazety lokalne, które komentowały kolejne kryzysy konstytucyjne i spory na szczycie (nieudane próby secesji, pucze namiestników, spory pierwszego króla z senatem, przymiarki do wolnej elekcji). To wszystko okazało się kapitalnym wręcz katalizatorem nadchodzących przemian. Potrzeba demokratyzacji systemu i ruch w kierunku modelu partycypacyjnego wydawały się wręcz pilną koniecznością.
Drugim, nieco mniej uchwytnym czynnikiem, była rosnąca, a przecież nieobecna wcześniej presja ze strony środowiska zewnętrznego: w 2002 roku w mikroświecie pojawiło się Księstwo Sarmacji (maj), a chwilę później Królestwo Scholandii (wrzesień). Oba państwa od razu bardzo wysoko ustawiły poprzeczkę, informatycznie już na starcie prezentując się lepiej niż „najstarsza polska mikronacja”. Wcześniej jedynym punktem odniesienia były dla nas senne i hermetyczne dziuple w rodzaju Cesarstwa Aztec, Cesarstwa Leblandii czy Baronii Zarakata. Na osobne potraktowanie zasługiwałby Wolny Klub RP ( link).
W pewnym uproszczeniu dopiero 2002 rok można uznać za właściwie narodziny polskiego mikroświata w rozumieniu jego głównej, istniejącej do dziś „płyty tektonicznej” (państwa dawnej Wielkiej Trójki) i podstawowego modelu funkcjonowania mikronacji jako takiej. Od tego momentu mikroświat stale ekspandował, najpierw przede wszystkim „na wschód” od wspomnianej trójki, a następnie we wszystkich pozostałych kierunkach. Pierwszym istotnym przypisem było powstanie Wandystanu (2004 roku), kolejnym – zrazu powolny, a następnie lawinowy wysyp kseronacji (państw zorganizowanych wokół określonej, z góry obranej narracji kulturowej/epoki historycznej, wszystkie te kolejne „Francje”, „Hiszpanie”, „Holandie”, „Norwegie” i tak dalej, co w środowisku „tradycyjnych” mikronacji uznano w pierwszym odruchu za herezję; dziś już niewiele osób pamięta gorące spory wokół uznania Monarchii Austro-Węgierskiej za „pełnoprawną mikronację”). Wkrótce jednak miało okazać się, że to klasyczne mikronacje w stylu catch'em all znalazły się w mniejszości.
*
Wracam na podwórko krajowe. Pierwsze istotne zmiany polityczne i inistytucjonalne, te sprzed 2004 roku, miały przeważnie charakter wyspowy, ogniskujący się wokół tych samych osób, które później decydowały o charakterze zmian dobry arturiańskiej (m.in. premierzy Krieg i Svoboda, Ghardin, Artur Piotr i jego poletko w Republice Weblandu; przyszły król był wówczas prezydentem Republiki i właśnie tam wprowadzał zmiany, które później uległy uniwersalizacji w skali całego Królestwa). Impulsem nie mniej silnym od polityki była kultura — tutaj przez pewien czas wypadaliśmy lepiej, ciekawiej, głębiej niż pozostałe państwa Wielkiej Trójki. Trudno sobie wyobrazić tamtą epokę bez wykładu chyba najstarszego wtedy w naszym gronie Bzerolka de Kakucia, redaktora „Tygodnika Morlandzkiego” — w tamtym momencie najbardziej ambitnej gazety polskiego mikroświata — i autora „Wielkiej Księgi Dreamlandu”. Sam Bzerolek zmian politycznych nie inicjował, był ich jednak uważnym recenzentem.
Wspomniane zmiany widać było zwłaszcza na poziomie federalnym oraz oczywiście w mateczniku Artura — Weblandzie, ale zupełnie nie uświadczyliśmy ich — co nie mogło dziwić — w Furlandii i Solardii. Ta ostatnia stanąć miała wkrótce na czele osobliwej „rebelii kontrkulturowej”, wymierzonej w to, co namiestnicy i ich akolici postrzegali jako przemoc wymierzoną w odwieczny porządek małych ojczyzn. Furlandia zawiadywana przez Eryka z Adamas i Solardia Morfeusza Tylera były wówczas osobliwym konglomeratem miękkiego autorytaryzmu i konceptu czegoś, co dzisiaj nazwalibyśmy „fajnym państwem” (a co w oczach legalistów dobry arturiańskiej uchodziło po prostu za „burdel”, w którym władza federalna nie miała najmniejszego posłuchu).
*
Do tematu można zatem z dobrym skutkiem podejść od strony prawno-ustrojowej, wskazując choćby na przesunięcie właściwego ośrodka decyzyjnego z Rządu do Kancelarii Królewskiej oraz przyspieszoną profesjonalizację kadry urzędniczej (pierwsze pokolenie Dreamlandczyków kończyło właśnie studia), ale w moim odczuciu realna zmiana polegała na czymś innym. W przeciwnym razie nie okazała by się tak trwała.Kluczowym rysem epoki, jej najtrwalszym dziedzictwem, okazało się milczące uznanie zasady prymatu sprawności językowej. Na ten temat rozpisywałem się co najmniej kilkakrotnie, a jeśli kogoś interesuje jakieś podsumowanie i rozwinięcie tych uwag, odsyłam do archiwum „Kuriera” i tekstu „Dyskretna zapaść państwa trzydziestolatków” (2015), który opublikowałem na kilka tygodni przed własną koronacją ( link). Artykuł pisałem w poczuciu gryzącej beznadziei, po powrocie z dłuższego urlopu i z przekonaniem, że będzie to mój pożegnalny, rodzaj podsumowania ponad dziesięcioletniej przygody z mikroświatem; kilka dni później odezwał się do mnie JKW Marcin Mikołaj i zaproponował przekazanie korony.
Dreamland sprzed epoki Artura Piotra był Dreamlandem nieprzewidywalnym, nieoheblowanym, w którym jednocześnie wszystko miało walor nowości. W pewnym sensie była to po prostu wirująca chmura luźno ze sobą powiązanych stron internetowych, orbitujących wokół listy dyskusyjnej. A właściwie wokół tuzina różnych list dyskusyjnych — bo oprócz mało popularnej „listy centralnej” były jeszcze osobne listy dla każdej z 5 ówczesnej prowincji (i tam koncentrowało się rozproszone życie obywateli) oraz listy Sejmu, Senatu, Rządu, kolejnych komisji konstytucyjnych, a nawet listy poświęcone tematyce „gospodarki”, „kultury” i tak dalej.
Na listach dyskusyjnych dominowały proste i krótkie komunikaty, na ogół nie dłuższe niż standardowy SMS. W latach 2000-2002 język debaty publicznej był językiem wybitnie nieformalnym; pierwsze konstytucje i ustawy przypominały brudnopisowe zapiski sporządzane na przerwie międzylekcyjnej. I tak w istocie nierzadko przecież było — pomijając już nawet ceny za minutę połączenia modemowego, internet w wielu domach polskiej klasy średniej był dobrem zdecydowanie niepowszedniem; standardem było przesiadywanie w popularnych wówczas kafejkach internetowych, w których mogliśmy przez godzinę lub dwie dziennie pobawić się w „ministra” czy „posła”. A zatem pisało się krótko i szybko, w dodatku na klawiaturze, której obsługi nasze pokolenie nierzadko dopiero się uczyło (co tam internet — sam komputer stacjonarny również bywał towarem luksusowym). A zatem krótko, szybko i bez fajerwerków. Kiedyś śmiałem się, że w 2001 roku przecinka używali jedynie autorzy „Wielkiej Księgi Dreamlandu”, a co piąty mail redagowany był przy użyciu kapitalików. Oczywiście zdarzały się krzepiące wyjątki.
I właśnie na ten ugór, w ten cudowny barszcz Sosnowskiego, wjechał w końcu cywilizacyjny walec Artura Piotra, a za nim legendarna Neostrada i coraz szybszy (i tańszy) internet. W końcu można było posiedzieć przed ekranem trochę dłużej i już niekoniecznie w kafejce internetowej (tam zaczynaliśmy niemal wszyscy). W ciągu dwóch lat (2004-2005) zakończyliśmy naszą epokę brązu i od razu wylądowaliśmy pośród eleganckich marmurów.
Nawiasem mówiąc: to właśnie wówczas, czyli gdzieś w okolicach 2004 roku, w Dreamlandzie pojawiła się moda na zwracanie się do siebie per „Wasza Ekscelencjo”, rzecz na swój sposób groteskowa i wcześniej zupełnie niespotykana, podobnie jak ogólna tytułomania, przewlekłość postępowań sądowych i procedur administracyjnych, co stało w kontrze do tego, co dziś nazwalibyśmy konceptem „fajnego państwa”. To, co później zostanie rozpoznane i egzorcyzmowane pod hasłem „powagizmu”, zbliżającym nas do równie „poważnego” Królestwa Scholandii, pojawiło się w środowisku, w którym standardem nie były, jak chwilę później, dwu- lub trzyczłonkowe imona i nazwiska, ale krótki, internetowe nicki rodem z IRC-a.
A zatem mieliśmy królów TomBonda i eMBe, premiera Piotra, rzecznika prasowego króla Pavla3M, namiestników Chemika, Kefasa, Eryka, Steda i Morfeusza, a jeszcze wcześniej arcyksiężną Adę (Furlandia miała pierwotnie status arcyksięstwa), prokuratora Kreona,, hrabiego Leonardo, rektora Atillę, arcyksięcia Nimitza, webmastera Daro, lorda Tristana, radnych Republiki Weblandu w osobach Wodzu III, Pioiwi i Neo_33, posłowie Piszkwak i HC Punk The Mighty Cukier Kryształ, i tak dalej, i ta dalej. Mieliśmy nicki, ksywki, ale nie nazwiska. Wyjątki, w tym nazwisko moje, Marcina Kamoły czy Bartłomieja Jasińskiego, sporadycznie jedynie potwierdzały regułę (było nas mniej więcej pięciu w gronie około osiemdziesięciu osób), wpisując się raczej w model bliższy Sarmacji, gdzie nicki w taki czy inny sposób nawiązywały do własnych nazwisk.
To był znak rozpoznawczy epoki, która wyrosła z IRC-a i pierwszych czatów, na których anonimowość była wartością nadrzędną. Mieliśmy zatem króla TomBonda, a na czele drugiej najstarszej polskiej mikronacji, założonej w listopadzie 1998 roku, stał „fuhrer”, potem prezydent RafRaf, którego prawą ręką był niejako Jesiono-gnom. Jak czytamy w wywiadzie: „Był to człowiek światły” ( link). Ministrem propagandy został szlachetny Szczapu. Drugim i ostatnim prezydentem Raflandi był Zakrześ. W pewnym sensie wszyscy byliśmy wówczas mieszkańcami jednego wielkiego Piotrusiowa i nosiliśmy piżamki w renifery.
W końcu jednak — stało się. Swoista gentryfikacja Królestwa postępowała równolegle z przeobrażeniami samej „biomasy”, która się po prostu (troszkę) zestarzała. Gdzieś w międzyczasie Paweł3M stał się Pavlem Svobodą, Nimitz – Nimitzem Reynevan de Rideaux i tak dalej. Jak w tej groteskowej reklamie telewizyjnej: chłopaki nie chcieli już pachnieć jak chłopaki.
Dziś nie do pomyślenia – a przede wszystkim kompletnie niezrozumiały — byłby nick eMBe. Na pewno nie u osoby o ambicjach wykraczających poza weekendowe trollowanie. Oczywiście – to był proces trwający mniej więcej 2-3 lata. Prosta substancja organiczna stała się organizmem złożonym. Reszty dzieła tej społecznej metamorfozy dopełniły wspomniane wcześniej praenomeny — od pewnego momentu dostępne w formularzu zapisu na stronie głównej — które doprowadziły do niemal błyskawicznego „uszlachcenia” tych wszystkich nadambitnych chłopców z nadwyżką wolnego czasu, którzy się do nas garnęli. Odtąd nie byłeś już Piotrusiem czy innym Neo. Byłeś już Piotrusiem van der Buurenem i jak najszybciej chciałeś piąć się na drabince tytułów szlacheckich, które właśnie wtedy zyskała ostateczny kształt (zrezygnowaliśmy np. z tytułu earla).
Niejako przy okazji, w ramach tej naturalnej ewolucji, naocznie obserwowaliśmy uznanie prymatu wspomnianej zasady sprawności językowej. To był brutalny darwinizm komunikacyjny, nawet jeśli nie do końca zdawaliśmy sobie z tego wówczas sprawę. Kto jednak odstawał – ten otrzymywał karne karczycho. Respektowanie wspólnych, wąsko zdefiniowanych zasad gry i rytuałów, elementarna znajomość podręcznika do prawoznawstwa, a nade wszystko sprawność retoryczna – to były elementy, które składały się na nowy przewodnik przetrwania. To się nie wszędzie udało – w drugim roku panowania Artura Piotra w wyniku secesji straciliśmy dwie prowincje oraz mniej więcej 1/3 mieszkańców (około dwudziestu aktywnych osób). Chyba tych bardziej wyluzowanych, a przynajmniej tak widziałem to wówczas, nie mogąc dostrzec w rozbracie z Solardii niczego więcej poza amputacją najbardziej życiodajnej materii, której niestety prawdopodobnie nie dało się uniknąć. Przekroczeniem punktu bez odwrotu była zmiana hasła do stron Dreamlandu przez jednego z secesjonistów, który był wówczas szefem Królewskich Służb Informatycznych. Coś, co mogło zrazu wyglądać na banalny spór ambicjonalny, w pewnym momencie przekształciło się w szamotaninę o przetrwanie wspólnoty, której jedna ze stron próbowała zadać na koniec możliwie bolesne straty.
*
Secesja Solardii i zerwanie unii z Baridasem było ostatnim triumfem systemu ekorrskiego, zarazem jednak — zapowiedzą powolnej agonii całego systemu, który po prostu przerodził się w nieco autystyczną zabawę klasowych prymusów, którzy nie mieli już żadnej konkurencji. Odtąd jedynym zadaniem klasy politycznej była skuteczna samoreprodukcja — i tu po pewnym czasie pojawił się problem, ale to już inny wątek. Próżnię po secesjonistach załatano Luindorem, zrazu krainą mydła i powidła, która dopiero po kilku latach, staraniem kilku kolejnych namiestników, wypracowała własną tożsamość. Niepokorna Solardia po prostu „odpłynęła”, właściwie dosłownie, z czasem stając się, już jako suwerenne państewko wyspiarskie, jednym z centrów propagandy antydreamlandzkiej, z jej szczytowym osiągnięciem w postaci mitu Evilstone, rzekomo „najstarszej polskiej mikronacji”, bo założonej w 1995 roku. Tę narrację wypuścił w świat Morfeusz już po secesji i tylko w tym kontekście można zrozumieć źródło tego bolesnego nieporozumienia, które z czasem zaczęło żyć własnym życiem. Pamiętajmy, że w pewnym momencie jedynym atutem podupadającego Królestwa Dreamlandu był laur „pierwszeństwa”. Nie „starszeństwa” — bo to coś zgoła innego niż status „najstarszej istniejącej mikronacji” — ale właśnie pierwszeństwa. Drugi z liderów rebelii, Eryk, namiestnik Furlandii, pod zmienionymi personaliami, jako Luke Woody, jeszcze całymi latami trollował na forum Dreamlandu. Morfeusz odszedł na dobre, ale wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało. Staraliśmy się dementować ten nonsens na bieżąco — ze słabym skutkiem. Chyba uznaliśmy, że rzecz nie jest warta wysiłku.
A jak było naprawdę? Jako młody obywatel Dreamlandu miałem okazję obejrzeć pozostałości po Evilstone mniej więcej w 2002 roku, gdy „wioska magii” miała już status jednej z bezludnych solardyjskich wiosek w ramach Dreamlandu. Wcześniej, w okresie swojego kilkunastomiesięcznego okresu aktywności w połowie lat 90., była po prostu czymś w rodzaju forum samokształceniowego, na którym garstka użytkowników polskiego internetu — barwne combo planszówkarzy, czytelników Sapkowskiego, jakichś rodzimowierców, ale i początkujących prozaików i poetów, z których największe uznanie zdobył bodaj Cezary Domarus — mogła się poklepać po plecach i przesłać sobie braterskie pozdrowienie. Tu i ówdzie można jeszcze znaleźć ślady twórczości nieformalnego lidera tej barwnej społeczności — Sir Boba Ethernberry'ego — w postaci "referatów" poświęconych nekromancji, nekrolatrii, lutrom magicznym, czarnej magii, czarnym kociskom i tak dalej. To ważny rys pierwotnego Evilstone: tam wszystko było programowo "mroczne": mroczne były "chaty" (działy tematyczne), mroczna była poruszana tematyka, mroczna była sama "wioska", a już w ramach samej Solardii książę Morfeusz powołał tytuł "księcia Mroku".
Rzecz jasna — wtedy widziałem już tylko Pompeje. Krajobraz po wybuchu wulkanu. Evilstone padło w 1997 roku, gdy grupa pasjonatów wieków średnich, czarnej magii i literatury fantasy postanowiła przenieść działalność z listy dyskusyjnej do świata realnego. Trzy lata później Morfeusz, który trafił na Evilstone już w jej fazie agonalnej, postanowił przerzucić do Dreamlandu to, co zostało z tego osobliwego skansenu. Miałem okazję obejrzeć te nieliczne artefakty tożsamości Evilstone, które Morf odtworzył w oparciu o jakąś szczątkową bazę danych: widziałem również poświęconą jej podstronę w ramach Solardii, czytałem zapis starych rozmów w Tawernie (lokalna lista dyskusyjna, rodzaj protoforum) — i nigdy nie trafiłem na choćby najmniejsze ślady świadomości „narodowej”, organizacji władzy czy wewnętrznej hierarchii lub choćby przekonania, że chodzi tam o coś więcej, niż wesołe pogwarki o wszystkim i niczym na uświęconej ziemi aborygenów, którzy byli tu pierwsi i czcili tych samych bogów, zanim sami na to wpadliśmy. Tego rodzaju nowina byłaby zresztą nie lada sensacją w samym Dreamlandzie — czymś, co wpłynęłoby na kształtowanie tożsamości samego Królestwa. A zatem — żadnej, choćby szczątkowej narracji o samoorganizacji na wzór państwa — dopiero z czasem pojawiły się porównania do „wioski” czy „miasta”. Niemniej — nic, co mogłoby zburzyć dobre samopoczucie TomBonda i RafRafa — twórcy „drugiej najstarszej” mikronacji, założonej w listopadzie 1998 roku. Ot, kolejna, jednak z naprawdę wielu grupa dyskusyjna domorosłych literatów, którzy dzielili się fragmentami swojej twórczości.
Mit zapuścił jednak korzenie i zostanie z nami prawdopodobnie do samego końca.
Wersja tl;dr Tak
Edward II, r.s.
- Maciej II
- Gubernator Dreamlandu i Scholandii
- Posty: 3020
- Rejestracja: 20 sie 2018, 15:15
- NIM: 591374
- Kontakt:
Re: Królowie Dreamlandu
Nie wchodząc na razie w szczegóły samej epoki ekorrańskiej, próbowałem przygotować się do ewentualnej dyskusji o micie primogenitury w kontekście Evilstone i znalazłem mój starszy komentarz, którego szczerze mówiąc napisania kompletnie nie pamiętam, natomiast który powołuje się na źródła wpisujące się w przytaczaną tu historię. Załączam go dla potomnych.
To co mi daje w jego kontekście zawsze do myślenia to fakt, że ta nasza Arka Przymierza nie zostawiła po sobie absolutnie jakiegokolwiek śladu, a wszyscy, którzy ją widzieli nie wydawali się jakoś do końca przekonani. Jeżeli więc chcemy zakładać, że mieliśmy do czynienia z proklamowanymi świętymi zapiskami wielkiego aktu stworzenia polskich mikronacji, to dlaczego wylądowały one w całości na śmietniku historii?
Mit Evilstone nie trzyma się zresztą kupy już na starcie - jeżeli 3 lata przed powstaniem KD mieliśmy już pierwszą samoświadomą mikronację, to dlaczego kolejne 5 zajęło nam udokumentowane wyjście z okresu, którego pozwolę sobie określić mianem protomikronacyjnego. Dalej mówimy przecież o czasach, kiedy w popularnym obiegu były gry fabularne. Grało się co prawda w czterech ścianach ze znajomymi, natomiast to nie jest jakiś wybitny skok intelektualny, aby postacie gry fabularnej uczynić mieszkańcami jakiegoś rodzaju wioski (w czym w najlepszym razie było Wolne Miasto Evilstone) i dyskutować w ramach tejże konwencji w sieci internet. Rzeczy mają się także podobnie w Dreamlandzie roku pańskiego 1998 i nie uznam za w pełni mikronacyjną zabawy w króla i jego poddanych okraszonej opisywaniem świata przedstawionego.
Pierwszym namacalnym i zarazem absolutnie unikatowym dowodem na uformowanie się koncepcji mikronacji jest świadome zalegalizowanie mikronacyjnego aktu prawnego, na wzór prawdziwego aktu prawnego, jest to akcent, o którym nie mamy szansy nigdzie przeczytać, to oryginalny pomysł, a zarazem nieodzowna część świata przedstawionego mikronacji, jako wirtualnego państwa.
Nie twierdzę, że każde kolejne mikropaństwo musiało taki akt stworzyć, żeby wpisać się w poczet państw w ramach jakiejś tam doktryny, natomiast ruch mikronacyjny nieodzownie zaczyna się od 15 strony podręcznika do teorii prawa.
Temat Evilstone i rzekomych początków mikronacyjnej państwowości należy do wyjątkowo słabo udokumentowanej części naszej historii. Doszliśmy do momentu, w którym w powszechnej świadomości Evilstone jest de facto tylko datą, sankcjonującą świętowanie 30. lecia polskiego ruchu mikronacyjnego - a ewentualne podkopywanie tego fundamentu spotyka się z argumentacją, która na dobrą sprawę sprowadza się do tej, co o starożytnych kosmitach czy Lechitach.Maciej II pisze: ↑24 kwie 2020, 22:03 Mam wrażenie, że czytałem kiedyś o silnych konotacjach Evilstone z KD, jakoś w roku 2000 miało miejsce coś takiego.Na pewno widziałem gdzieś starą mapę KD z Evilstone w ramach Domeny Królewskiej. Nie znam dokładnego powodu wejścia Evilstone w skład Domeny, wiem natomiast, że Solardia wykluła się już u nas (co nie jest zresztą niczym dziwnym). I zagarnęła sobie Evilstone jako część swojej legendy, pewnie warto byłoby się zapytać - czym było w tym czasie Evilstone? Ludzie, którzy je tworzyli zdążyli już odejść, więc nie było niczym więcej niż pewnym symbolem, jak zresztą trafnie stwierdza autor artykułu.https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=2&ved=2ahUKEwjGufic64HpAhVyt3EKHWMHBX8QFjABegQIBxAB&url=http%3A%2F%2Fevilstone.korona.solardia.org%2Findex.php%3Flok%3Ddzieje&usg=AOvVaw1v0yI91ON8AlzgPKv8FKkr pisze:W 2000 roku zawitał on (WME) [przyp. red.] do Dreamlandu
Ad. 2 Nie bez powodu mówi się również o Dreamlandzie w kontekście najstarszej polskiej mikronacji - Evilstone nie było mikronacją sensu stricte, nie było tam państwowości, było to raczej forum tematyczne. Reszta została sobie dorobiona później przez Solardię, do przedłużenia v-penisa. Sami sobą nie mieli zbyt wiele do zaoferowania, więc przejęcie od nas schedy po Evilstone było im mocno na rękę.http://forum.hasseland.eu/index.php?topic=7596.0 pisze:(Solardia) [przyp. red.]Wywodzi się ona z Wolnego Miasta Evilstone z 1995 r. Evilstone zostałe z czasem wchłonięte do Królestwa Dreamlandu a następnie z ziemi Domeny Krolestwiej oraz Evilstone 15 marca 2001 utworzono formalnie Solardię. 18 kwietnia 2005 r. w skutek konfliktu wewnętrznego Solardia proklamowała niepodległość, co zostało uznane poprzez podpisanie układu pokojowego 6 maja 2005.
Tutaj przykład, jak ludzie brali na poważnie te konotacje Evilstońskie w Solardiihttp://news.mikronacje.info/zmiana-warty-w-mikronacjach/ pisze:Do napisania tego postu przymierzałem się dwa dni, zainspirowany dyskusją z Wielkim Księciem Solardii, Morfeuszem Tylerem, którą odbyłem na LD Solardii. Zdziwiło mnie w niej kilka założeń, które przyjął Książę. Zorientowałem się, że z takim podejściem już dawno nie miałem do czynienia. Uświadomienie, że są miejsca, gdzie nadal możliwe jest takie pojmowanie mikroświata, pokazało mi, jak wiele w ciągu ostatnich dwóch lat zdążyło się zmienić.
Właściwie cały pierwszy mail Księcia Morfeusza mnie zadziwił. Miałem wrażenie, że stykam się z wizją świata mrocznego, pełnego spisków, gdzie wszyscy starają się tylko zrobić co tylko możliwe, żeby zaszkodzić innym, a w szczególności Solardii. Zakładał on, że doszło do prowokacji, która ma uderzyć w wywodzone przez Solardyjczyków pochodzenie tego kraju od słynnego Evilstone, które najprawdopodobniej było pierwszym organizmem mikronacyjnym w polskim Internecie. Jak wiadomo, Solardia odnosi się do dziedzictwa tego kraju jako własnego, twierdząc przy tym że posiada wszelkie prawa do prowadzenia Evilstone. W marcu na forum pojawił się ktoś przedstawiający jako Sir Bob Ethenberry, który to stwierdził, że sytuacja Evilstone wcale nie jest tak prosta, jakby się wydawało.
Niewykluczone, że to prowokacja. Takie rzeczy mogą się zdarzać, nigdy jednak nie będą sterowane z góry przez ludzi odpowiedzialnych za mikronacje.info. Niezależnie od tego, czego chciałby Wielki Książę, nikt z mikronacje.info nie ma z tym nic wspólnego, tak samo jak najprawdopodobniej nie jest to działanie Scholandii, ba, jestem tego pewien. Dlaczego?
W mentalności większości obecnych mieszkańców mikroświata nie istnieje coś takiego, jak “zbiorowe postrzeganie v-świata”. Z rozwojem możliwości wyrażania swojego zdania i powstawaniem v-globalnych inicjatyw (jak Planeta czy poruszone w dyskusji forum) koncepcja postrzegania ludzi przez pryzmat państwa, z którego pochodzą, odchodzi powoli w zapomnienie. Zastępuje ją społeczeństwo, w którym prawo do posiadania informacji i ich kreowania mają nie tylko rządy, ale też zwykli ludzie. Nie ma też centralnego sterowania informacjami. Pojawiają się miejsca, gdzie nie mówi się wspólnym głosem, ale szuka prawdy w dyskusji, polemice.
Z tego właśnie powodu żałuję, że do tej chwili na forum nie zarejestrował się jak zapowiadał Wielki Książę Morfeusz Tyler, ponieważ to dyskusja jest sposobem na dojście do prawdy, a opinie przedstawiane na listach dyskusyjnych, na które co prawda zapisanych jest 139 osób, ale od początku roku 2008 wysłano łącznie 77 wiadomości, listy państwa, które jest przez niektórych uważane za martwe, niestety nie mają szans na szerokie rozpowszechnienie bez udzielania się na arenie międzynarodowej. Nie przesądzam, kto tym razem ma rację, zwracam jednak uwagę na to, że głos Księcia Morfeusza jest w tej chwili znacznie mniej rozpowszechniony i mniej osób ma możliwość porównania sobie obu wersji wydarzeń, o ile o jakiejkolwiek wersji ze strony księcia można tu mówić, bo w mailach na LD Solardii nie było zbyt wiele informacji, a jedynie zaprzeczenia. Dlatego też umieściłem fragment dyskusji z LD w linku na początku tego posta. Konfrontacja dwóch wizji jest tu najlepszym rozwiązaniem, każdy ma dzięki temu możliwość dojścia do własnych wniosków.
Piszę po części o Solardii, po części o nowej wizji społeczeństwa mikroświatowego, ale można przecież zawsze zwrócić uwagę na istnienie dziesiątek agencji prasowych i gazet, z których każda przedstawia wysoce subiektywne pojmowanie wydarzeń. Obecnie, łatwiej porównać sobie te podejścia, dzięki możliwości dyskusji również poza własną LD, możliwości czytania wiadomości z wielu (w obecnej chwili 31) agencji prasowych - na Planecie. Mimo, że nadal można uznać, że większość mikronacji to monarchie, rozwija się również idea społeczeństwa informacyjnego. Połączenie tych dwóch rzeczy jest kolejnym eksperymentem społecznym, który dokonuje się w wirtualnym świecie - na wielką skalę.
Mat Max
http://news.mikronacje.info/kolejna-proba-ozywienia-solardii/ pisze: Marcin Pośpiech Says:
July 27th, 2008 at 21:51
Co jakiś czas wracają do reaktywacji, to fakt. Zauważyłem jednak, że za każdym takim powrotem robią przy okazji coś więcej. Tutaj na przykład, jak przytoczyłeś, nadanie dostępu do serwera, co może zapewnić, że prace mogą postępować szybciej i przede wszystkim niezależnie. To duży atut. Jeśli nie uda się odhibernować całego Księstwa, to może chociaż któryś z książąt poruszy swoje, jak to określiłeś, “poletko” do życia.Mardred Kwiatkowski-Bourbon Says:
July 27th, 2008 at 22:05
Spadkobierca Evilstone powraca do akcji? Może się zgłosić na Księcia Mroku?
Mroczny Książę Mardred - brzmi strasznie, komuś kto mnie nie zna, może przyjść na myśl, że jestem podobny do Feliksa Dzierżyńskiegohttp://news.mikronacje.info/zmiana-warty-w-mikronacjach/ pisze:Morfeusz Tyler Says:
August 5th, 2008 at 18:26
Witam wszystkich. Skorzystam z mozliwosci komentarza i powiem narazie krotko. Jestem informatykiem i wiem co to spoleczenstwo informacyjne, jedyne co mnie odstrecza od miedzynarodowych srodkow komunikacji to przykre doswiadczenia z pewnymi osobami z ktorymi dyskusja nie byla mozliwa z jednej prostej przyczyny: w kulminacyjnym punkcie rozmowy przy braku argumentow osoby takie rzucaly argument NIE BO NIE. Trudno z takimi osobami dyskutowac, a problem w tym ze ja naleze jak mniemam do starej gwardii ktora nalezalo by usunac wiec wiekszosc moich adwersarzy zyskuje poklask tylko z powodu “walki ze skostnialym dziadkiem mikronacji”.
Co sie tyczy prowokacji, ja rozumiem ludzi z ktorymi moge sie nie zgadzac merytorycznie (glownie z dreamlandu czy sarmacji) moge zrozumiec ludzi z ktorymi sie nie zgadzam ideologicznie (np austro-wegry). Problem w tym ze nawet jak z nimi sie nie zgadzam to nie zabraniam rozwoju, nie szykanuje a co najwazniejsze nie kradne ich dorobku bo cenie kazdego kto tworzy. Kto jednak odbiera nam prawo do dziedzictwa evilstone jest niespelna rozumu i wg mnie nas poprostu probuje okrasc z wlasnosci intelektualnej - dodam ze wlasnosci nie mojej prywatnej ale wlasnosci solardii i solardyjczykow. Ja nawet nie mam pretensji o przejecie miedzynarodowego lotniska przez mego prywatnego wroga Bogusia
Pisalem w sprawie prowokacji do samego Artezarda i umowilem sie z nim na rozmowe dzis wieczorem, mam zamiar wyjasnic ta glupia prowokacje i mama nadzieje udowodnic nasze prawa do dziedzictwa Evilstone. Poki tego nie wyjasnie z faktycznymi tworcami Evilstone wole nie podgrzewac atmosfery niepotrzebnie.
Mialo byc krotko wyszlo przydlugawo ale dziekuje kazdemu kto przeczytal moje wypociny do konca i przynajmniej nad nimi sie zastanowil przez moment.
To co mi daje w jego kontekście zawsze do myślenia to fakt, że ta nasza Arka Przymierza nie zostawiła po sobie absolutnie jakiegokolwiek śladu, a wszyscy, którzy ją widzieli nie wydawali się jakoś do końca przekonani. Jeżeli więc chcemy zakładać, że mieliśmy do czynienia z proklamowanymi świętymi zapiskami wielkiego aktu stworzenia polskich mikronacji, to dlaczego wylądowały one w całości na śmietniku historii?
Mit Evilstone nie trzyma się zresztą kupy już na starcie - jeżeli 3 lata przed powstaniem KD mieliśmy już pierwszą samoświadomą mikronację, to dlaczego kolejne 5 zajęło nam udokumentowane wyjście z okresu, którego pozwolę sobie określić mianem protomikronacyjnego. Dalej mówimy przecież o czasach, kiedy w popularnym obiegu były gry fabularne. Grało się co prawda w czterech ścianach ze znajomymi, natomiast to nie jest jakiś wybitny skok intelektualny, aby postacie gry fabularnej uczynić mieszkańcami jakiegoś rodzaju wioski (w czym w najlepszym razie było Wolne Miasto Evilstone) i dyskutować w ramach tejże konwencji w sieci internet. Rzeczy mają się także podobnie w Dreamlandzie roku pańskiego 1998 i nie uznam za w pełni mikronacyjną zabawy w króla i jego poddanych okraszonej opisywaniem świata przedstawionego.
Pierwszym namacalnym i zarazem absolutnie unikatowym dowodem na uformowanie się koncepcji mikronacji jest świadome zalegalizowanie mikronacyjnego aktu prawnego, na wzór prawdziwego aktu prawnego, jest to akcent, o którym nie mamy szansy nigdzie przeczytać, to oryginalny pomysł, a zarazem nieodzowna część świata przedstawionego mikronacji, jako wirtualnego państwa.
Nie twierdzę, że każde kolejne mikropaństwo musiało taki akt stworzyć, żeby wpisać się w poczet państw w ramach jakiejś tam doktryny, natomiast ruch mikronacyjny nieodzownie zaczyna się od 15 strony podręcznika do teorii prawa.
---
marszałek Maciej II zu Hergemon à de Ebruz - van der Pohl, r.s.
marszałek Maciej II zu Hergemon à de Ebruz - van der Pohl, r.s.
- Aleksander
- król-senior
- Posty: 5821
- Rejestracja: 1 sty 2017, 22:00
- NIM: 435954
- Herb: a13
- Lokalizacja: Tauzen
- Kontakt:
Re: Królowie Dreamlandu
Osobiście nie fetyszyzowałbym aktów prawnych jako absolutnej podstawy istnienia mirkopaństwa. To tylko jeden z aspektów, jakkolwiek z uwagi na naturalne predyspozycje do bycia w spektrum autyzmu wszelkiej maści studentów prawa, to jednak fetyszyzm prawodawczy stał się dominującym zajęciem w większości państw tego mirkoświata.
Moim zdaniem o ruchu mikronacyjnym można mówić w momencie, gdy pierwszy raz uznano się za mirkonację. Wtórnym jest przy tym to, czy powstał jakikolwiek akt prawny, czy zabawa toczyła się wyłącznie na forum, względnie liście dyskusyjnej. Jeżeli mieszkańcy mieli świadomość tworzenia v-państwa, to z pewnością byli mirkonacją. Ostatecznie o sile mirkonacji nie przesądzają wyrafinowane akty prawne, dopracowane i lśniące systemy gospodarcze, ale właśnie ludzie.
Nie przesądzam przy tym, czy Evilstone było mirkonacją, czy też nie. Jeżeli mieszkańcy mieli świadomość tworzenia własnego v-państwa, to z całą pewnością takim v-państwem byli.
Moim zdaniem o ruchu mikronacyjnym można mówić w momencie, gdy pierwszy raz uznano się za mirkonację. Wtórnym jest przy tym to, czy powstał jakikolwiek akt prawny, czy zabawa toczyła się wyłącznie na forum, względnie liście dyskusyjnej. Jeżeli mieszkańcy mieli świadomość tworzenia v-państwa, to z pewnością byli mirkonacją. Ostatecznie o sile mirkonacji nie przesądzają wyrafinowane akty prawne, dopracowane i lśniące systemy gospodarcze, ale właśnie ludzie.
Nie przesądzam przy tym, czy Evilstone było mirkonacją, czy też nie. Jeżeli mieszkańcy mieli świadomość tworzenia własnego v-państwa, to z całą pewnością takim v-państwem byli.
(-) Alexander, r.s.
- Maciej II
- Gubernator Dreamlandu i Scholandii
- Posty: 3020
- Rejestracja: 20 sie 2018, 15:15
- NIM: 591374
- Kontakt:
Re: Królowie Dreamlandu
Uzyskanie samoświadomości jest w gruncie rzeczy niemierzalne, jeżeli mówimy o koncepcie, który jeszcze nie powstał. Zwłaszcza w kontekście Evilstone nikt nie przybił przecież do mrocznych drzwi manifestu „jesteśmy mikronautami”.
Jeżeli koniecznie zależy nam na postawieniu jakiejś formy granicznego słupa na cześć „zabawy w państwo” to motyw samostanowienia jako jakiejś formy zmierzenia świadomości państwowej i pierwszego kroku w koncepcji mikronacji jest kuszący, ale w dalszym ciągu napotyka problem braku ciągłości ze znaną nam koncepcją mikronacji, a tą wykuwaliśmy znacznie później, na przełomie wieków, gdzieś pomiędzy kolejnym następującym po sobie okresem TomBondowskiej regencji, a odejściem Helwetyka Romańskiego na swoje.
Na przykład w specyfice polskich mikronacji jest budowanie co najmniej kilkuosobowych społeczności, które wspólnie zgadzają się na format jednego państwa bądź większego podmiotu międzynarodowego, opisanego w ramach świata przedstawionego, w przeciwieństwie do mikroświatów, sprowadzającego się do konceptu wielu jednoosobowych mocarstw, działających w ramach jakiegoś zewnętrznego z perspektywy świata przedstawionego serwisu. Nie ma u nas także wyraźnego podziału na wypowiedzi w ramach stworzonego na potrzeby świata przedstawionego charakteru, a wypowiedzi z życia, przedstawiające naszą prywatną opinię, a nie opinię rzeczonego charakteru. Wreszcie rzeczą ogólnie przyjętą jest wydawanie aktów prawnych w imieniu rzeczonego wirtualnego bytu. Nie budzi zdziwienia napisanie sprecyzowanego aktu zawiązania stosunków bądź uznania istnienia innej mikronacji, w momencie gdy robią to na przykład mikronacje jedno- czy dwuosobowe. Co więcej przez większość istnienia polskiego ruchu mikronacyjnego, uznanie czegoś, bądź kogoś innego, za twór mikronacyjny było najsilniejszym i najpilniej strzeżonym instrumentem zabawy w mikronacje.
Reasumując, nikomu nie udało się jeszcze wykazać powiązania między Wolnym Miastem Evilstone a procesami zachodzącymi dużo później w krajach Wielkiej Trójki i to z dużym prawdopodobieństwem dlatego, że Wolne Miasto Evilstone miało dla naszego ruchu znaczenie tożsame ze znaczeniem działalności hipotetycznych Jasia i Małgosi, dla zabawy kreślących ołówkiem czasopisma o stanie politycznym Nibylandii na 7. piętrze bloku, gdzieś w centralnej Małopolsce roku 1989.
Zgadzam się z argumentem, że napisanie aktu prawnego samo w sobie nie czyni mikronacji, nawet w znaczeniu dzisiejszym, co dopiero ówczesnym, natomiast jest to najbliższe ideałowi wskazanie dokładnej daty uzyskania samoświadomości jako my- wirtualne państwo. Ta niedoskonałość wynika z tego, że postawione pytanie samo w sobie jest niedoskonałe - ale w żadnym z przedstawionych scenariuszy nie poprowadzi nas do konkluzji, że znana nam data powstania WME jest wyznacznikiem powstania ruchu mikronacyjnego w ogóle. O czym zresztą pisze sam Edward.
Jeżeli koniecznie zależy nam na postawieniu jakiejś formy granicznego słupa na cześć „zabawy w państwo” to motyw samostanowienia jako jakiejś formy zmierzenia świadomości państwowej i pierwszego kroku w koncepcji mikronacji jest kuszący, ale w dalszym ciągu napotyka problem braku ciągłości ze znaną nam koncepcją mikronacji, a tą wykuwaliśmy znacznie później, na przełomie wieków, gdzieś pomiędzy kolejnym następującym po sobie okresem TomBondowskiej regencji, a odejściem Helwetyka Romańskiego na swoje.
Na przykład w specyfice polskich mikronacji jest budowanie co najmniej kilkuosobowych społeczności, które wspólnie zgadzają się na format jednego państwa bądź większego podmiotu międzynarodowego, opisanego w ramach świata przedstawionego, w przeciwieństwie do mikroświatów, sprowadzającego się do konceptu wielu jednoosobowych mocarstw, działających w ramach jakiegoś zewnętrznego z perspektywy świata przedstawionego serwisu. Nie ma u nas także wyraźnego podziału na wypowiedzi w ramach stworzonego na potrzeby świata przedstawionego charakteru, a wypowiedzi z życia, przedstawiające naszą prywatną opinię, a nie opinię rzeczonego charakteru. Wreszcie rzeczą ogólnie przyjętą jest wydawanie aktów prawnych w imieniu rzeczonego wirtualnego bytu. Nie budzi zdziwienia napisanie sprecyzowanego aktu zawiązania stosunków bądź uznania istnienia innej mikronacji, w momencie gdy robią to na przykład mikronacje jedno- czy dwuosobowe. Co więcej przez większość istnienia polskiego ruchu mikronacyjnego, uznanie czegoś, bądź kogoś innego, za twór mikronacyjny było najsilniejszym i najpilniej strzeżonym instrumentem zabawy w mikronacje.
Reasumując, nikomu nie udało się jeszcze wykazać powiązania między Wolnym Miastem Evilstone a procesami zachodzącymi dużo później w krajach Wielkiej Trójki i to z dużym prawdopodobieństwem dlatego, że Wolne Miasto Evilstone miało dla naszego ruchu znaczenie tożsame ze znaczeniem działalności hipotetycznych Jasia i Małgosi, dla zabawy kreślących ołówkiem czasopisma o stanie politycznym Nibylandii na 7. piętrze bloku, gdzieś w centralnej Małopolsce roku 1989.
Zgadzam się z argumentem, że napisanie aktu prawnego samo w sobie nie czyni mikronacji, nawet w znaczeniu dzisiejszym, co dopiero ówczesnym, natomiast jest to najbliższe ideałowi wskazanie dokładnej daty uzyskania samoświadomości jako my- wirtualne państwo. Ta niedoskonałość wynika z tego, że postawione pytanie samo w sobie jest niedoskonałe - ale w żadnym z przedstawionych scenariuszy nie poprowadzi nas do konkluzji, że znana nam data powstania WME jest wyznacznikiem powstania ruchu mikronacyjnego w ogóle. O czym zresztą pisze sam Edward.
---
marszałek Maciej II zu Hergemon à de Ebruz - van der Pohl, r.s.
marszałek Maciej II zu Hergemon à de Ebruz - van der Pohl, r.s.
- Edward II
- król-senior
- Posty: 1737
- Rejestracja: 7 sie 2010, 22:59
- Numer GG: 8606140
- NIM: 873817
- Lokalizacja: Domena Królewska - Ekorre
- Kontakt:
Re: Królowie Dreamlandu
Trafiłeś w punkt, Macieju, choć już wcześniejszy Twój komentarz, ten o „przedłużaniu v-penisa", dotyka tutaj bardzo czułej struny. Nie chciałbym jednak, by wątek ten służył do przedstawienia Morfeusza jako odklejonego dziwaka. Dużo mu zawdzięczamy, był kluczową postacią pierwszego pięciolecia, choć może dobrze, że historia potoczyła się tak, jak się potoczyła i nie mieliśmy okazji zobaczyć Tylera na tronie Królestwa.
W przypadku Evilstone mówimy o grupie dyskusyjnej poświęconej amatorskiej twórczości literackiej, animowanym przez garstkę zapaleńców zafascynowanych przy okazji czarną magią, europejskim średniowieczem i Sapkowskim. Najntisy w pełnej krasie. Z tego podglebia częściowo wyrósł później sam Dreamland ze swoją obsesją na punkcie wieków średnich i „Wiedźmina”, obecną w topografii i toponimii dreamlandzkich prowincji (Morland i Surmala sprzed rewolucji kulturalnej Folkego) – w tych wszystkich Cintrach, Temeriach, Mariborach i Novigradach.
Rację ma również nasz dostojny kuzyn Aleksander — samoświadomość twórców "wioski magii" jest tu kluczowa. W pierwotnym Evilstone nie znajdziemy żadnych śladów samoorganizacji politycznej, o czym zresztą pisał później sam Morfeusz. Z jego wspomnień — będących głównym źródłem informacji o jej początkowym (1995-1996) okresie istnienia, nie licząc Wielkiej Księgi Dreamlandu — wyłania się obraz społeczności cokolwiek anarchicznej, niechętnej każdej formie władzy. Od biedy zobaczymy tu protoplastę Winktown. Na stronie, którą podlinkuję na koniec, znajdziemy prostą mapkę "miasta", ale wątpię, by powstała ona przed 2005 rokiem.
Podobnych dylematów nie mieli twórcy powstałych w 1998 roku Dreamlandu i Raflandii — pierwszych społeczności zorganizowanych w państwo, odwołujących się do tradycyjnych definicji państwa opartych na jak najbardziej realnej konwencji z Montevideo (znamy to na pamięć: stała ludność, suwerenna władza i określone terytorium). Evilstone, wedle samej narracji Morfeusza, nie miało podobnych ambicji i to w mojej ocenie jest kluczowe. Z dzisiejszej perspektywy kuszące byłoby ogłoszenie trzydziestolecia polskiego ruchu mikronacyjnego — ale nic takiego nie miało miejsca, chyba że rozszerzymy definicję mikronacji o każdą postać grupy dyskusyjnej w pierwotnym internecie, która przez jakiś czas tworzyła jako taką zwartą społeczność.
Za sprawą Morfeusza Evilstone funkcjonowało w granicach Dreamlandu jako bezludna solardyjska wioska do czasu secesji prowincji, czyli w latach 2001-2005. I przez te cztery lata nigdy nie spotkałem się z najmniejszą wzmianką, że mówimy tu o tworze o charakterze mikronacji. Śledziłem na bieżąco zapis rozmów w solardyjskiej Tawernie — związanej z pierwotnym Evilstone – prawdopodobnie nawet komentowałem to i owo na łamach „OKNA” i „Głos Weblandu”, ale nigdy nie trafiłem na najmniejszy ślad narracji o protopaństwie czy mikronacji w zalążkowej formie. Nawiasem mówiąc – co nie ułatwia sprawy – we wczesnych latach dwutysięcznych nie używaliśmy nawet teminu „mikronacja”. W użytku były natomiast „cyberpaństwo”, v-państwo” i — w wariancie najbardziej eleganckim — „państwo wirtualne”. Żadnego z tych pojęć nie odnoszono do Evilstone, które w świadomości ówczesnych Dreamlandczyków funkcjonowało na prawach czegoś w rodzaju forum tematycznego, jednego z naprawdę wielu, jakie w tamtym czasie można było tu i ówdzie znaleźć.
Narracja o Evilstone jako „pierwszej mikronacji” powstała w opisanych przeze mnie warunkach już po 2005 roku, dojrzałą postać uzyskują w formule obecnej na tej stronie. Ale to już był eksportowy produkt marketingowy.
W przypadku Evilstone mówimy o grupie dyskusyjnej poświęconej amatorskiej twórczości literackiej, animowanym przez garstkę zapaleńców zafascynowanych przy okazji czarną magią, europejskim średniowieczem i Sapkowskim. Najntisy w pełnej krasie. Z tego podglebia częściowo wyrósł później sam Dreamland ze swoją obsesją na punkcie wieków średnich i „Wiedźmina”, obecną w topografii i toponimii dreamlandzkich prowincji (Morland i Surmala sprzed rewolucji kulturalnej Folkego) – w tych wszystkich Cintrach, Temeriach, Mariborach i Novigradach.
Rację ma również nasz dostojny kuzyn Aleksander — samoświadomość twórców "wioski magii" jest tu kluczowa. W pierwotnym Evilstone nie znajdziemy żadnych śladów samoorganizacji politycznej, o czym zresztą pisał później sam Morfeusz. Z jego wspomnień — będących głównym źródłem informacji o jej początkowym (1995-1996) okresie istnienia, nie licząc Wielkiej Księgi Dreamlandu — wyłania się obraz społeczności cokolwiek anarchicznej, niechętnej każdej formie władzy. Od biedy zobaczymy tu protoplastę Winktown. Na stronie, którą podlinkuję na koniec, znajdziemy prostą mapkę "miasta", ale wątpię, by powstała ona przed 2005 rokiem.
Podobnych dylematów nie mieli twórcy powstałych w 1998 roku Dreamlandu i Raflandii — pierwszych społeczności zorganizowanych w państwo, odwołujących się do tradycyjnych definicji państwa opartych na jak najbardziej realnej konwencji z Montevideo (znamy to na pamięć: stała ludność, suwerenna władza i określone terytorium). Evilstone, wedle samej narracji Morfeusza, nie miało podobnych ambicji i to w mojej ocenie jest kluczowe. Z dzisiejszej perspektywy kuszące byłoby ogłoszenie trzydziestolecia polskiego ruchu mikronacyjnego — ale nic takiego nie miało miejsca, chyba że rozszerzymy definicję mikronacji o każdą postać grupy dyskusyjnej w pierwotnym internecie, która przez jakiś czas tworzyła jako taką zwartą społeczność.
Za sprawą Morfeusza Evilstone funkcjonowało w granicach Dreamlandu jako bezludna solardyjska wioska do czasu secesji prowincji, czyli w latach 2001-2005. I przez te cztery lata nigdy nie spotkałem się z najmniejszą wzmianką, że mówimy tu o tworze o charakterze mikronacji. Śledziłem na bieżąco zapis rozmów w solardyjskiej Tawernie — związanej z pierwotnym Evilstone – prawdopodobnie nawet komentowałem to i owo na łamach „OKNA” i „Głos Weblandu”, ale nigdy nie trafiłem na najmniejszy ślad narracji o protopaństwie czy mikronacji w zalążkowej formie. Nawiasem mówiąc – co nie ułatwia sprawy – we wczesnych latach dwutysięcznych nie używaliśmy nawet teminu „mikronacja”. W użytku były natomiast „cyberpaństwo”, v-państwo” i — w wariancie najbardziej eleganckim — „państwo wirtualne”. Żadnego z tych pojęć nie odnoszono do Evilstone, które w świadomości ówczesnych Dreamlandczyków funkcjonowało na prawach czegoś w rodzaju forum tematycznego, jednego z naprawdę wielu, jakie w tamtym czasie można było tu i ówdzie znaleźć.
Narracja o Evilstone jako „pierwszej mikronacji” powstała w opisanych przeze mnie warunkach już po 2005 roku, dojrzałą postać uzyskują w formule obecnej na tej stronie. Ale to już był eksportowy produkt marketingowy.
Edward II, r.s.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości