Dawno, dawno temu, w czasach gdy Maxima była zaledwie małą wioską wśród ugoru, mieszkający tu wieśniacy nie umieli czytać, a po niebie latały jeszcze ostatnie smoki (bliskie wyginięcia z uwagi na niedobór dziewic, z którymi to powinny spółkować celem dalszego przekazania genów) na rozstaje dróg zajechał odrapany Żuk, z którego wypierdolono na zbity pysk Kwitnącego Płaza.
Kwitnący Płaz nie tylko rozjebał sobie głupi ryj, ale wpadł jeszcze cały w obornik, tak że upierdolił gównem białą czapeczkę z napisem „Sarmacki Chuj”, a jeszcze po białej wstędze „Wróg Narodu” spływała mu wartkim nurtem jego posoka. Umazany gnojem w końcu wstał i udał się w kierunku zabudowań.
Wieśniacy Maximy może byli brudni i niepiśmienni, ale nie byli w ciemię bici, więc od razu poznali się co to za jeden. Kwitnący Płaz nocami dzielił budę ze starym, śmierdzącym psem, zaznając chwilę ciepła wyłącznie wtedy, gdy bydle brała chcica na pompowanie, a całe dnie przestawał na placu wiejskim, w czapeczce „Sarmacki Chuj”, gdzie składał obszerną samokrytykę.
W końcu zdechł ostatni smok i nastała odwilż. Wieśniakom znudziła się już zabawa z Kwitnącym Płazem i kazali mu wypierdalać z budy. Głodny i wycieńczony Kwitnący Płaz znalazł ostatecznie schronie u pewnej wdowy, gdzie dniami pracował w polu, a nocami beznamiętnie grzmocił, ciesząc się, że jest tak ciemno, że gówno widać.
Wydawało się, że nic już nie odmieni smutnego żywota Kwitnącego Płaza, lecz wraz z szesnastymi urodzinami swojej pasierbicy zrozumiał, że to dla niej bije jego serce. Niestety nie miał czasu na amory, gdyż gdy świeciło słońce w pocie czoła obrabiał pole, a gdy było ciemno ruchał i ruchał niezaspokojoną wdowę.
W końcu jednak pizda wyuzdanego babsztyla rozjechała się tak bardzo, że wiejski szaman wystawił jej skierowanie na plastykę cipy i wdowa wyjechała do miasta, by po powrocie wrócić do ruchańska. Kwitnący Płaz od razu zwabił pod pretekstem głaskania kotka pasierbicę do sypialni i przemocą rzucił na łózko, zrywając pospiesznie ubrania.
Był to najlepszy seks jego życia, niestety wyłącznie on tak uważał. Dziewczę zestresowało się tak, że dostało skurczu pochwy, a kiedy Kwitnący Płaz próbował ratować sprawę wazeliną nakryli ich wieśniacy. Wieśniacy może i byli brudni i nie umieli czytać, ale głupi ni byli. Tak też skopany na śmierć Kwitnący Płaz wylądował w stawku (tym samym gdzie kiedyś stała leśna chatka), jeszcze nim z miasta powróciła nienasycona wdowa.
Od tego czasu, każdej wiosny ukryty w szuwarach samotny płaz głośno rechocze dzień i noc, nawołując swoją młodą wybrankę. Owa serenada jest tak głośna, że dociera aż na wieś, u każdej małoletniej niewiasty wywołując samoistny skurczu pizd, choć jak niesie ludowa mądrość, dla odmiany stare dupy przychodzą nad staw masturbować się aż do utraty zmysłów i wzroku.
Niektórzy mówią, że taka jest właśnie historia Desłetuda Maximy.