Zagajam dyskusję programową.
Na początek odniosę się do zapowiedzi „uproszczenia prawa”. Jeśli porównać zapowiedzi Pańskich poprzedników na urzędzie premiera, chyba każdy kolejny rząd stawiał sobie podobny cel. Z wiadomym skutkiem. To, co dla jednego wymaga uproszczenia, dla innego już jest uproszczone. Zaliczam się do tych drugich, ale to w tej chwili nieistotne.
Zapoznanie się z dreamlandzkim prawem to zajęcie na jakieś 45 minut. Nasz system prawny to ledwie kilka istotnych ustaw doklejonych do źle przemyślanej konstytucji. Szanuję ustrojodawczy wysiłek mojego Taty, ale modernizacja systemu monarchicznego to stąpanie po polu minowym, trzeba było pozostać przy modelu króla barbarzyńców, by przywołać pamiętny wywiad, lub pójść w kierunku systemu kanclerskiego. W tej chwili i król, i pierwszy minister, są przekonani, że niewiele mogą. Tu nie ma czego upraszczać, chyba że z dalszą szkodą dla końcowego finału. Problemem nie jest forma tych przepisów, a treść.
Odniosę się do jednej jedynej kwestii, którą uważam w tej chwili za relatywnie pilną. Ostatnie zmiany w prawie zniosły powszechne i bezpośrednie wybory premiera. Parlament, któremu powierzono zadanie wyłonienia szefa rządu, dał ciała, co było jednak do przewidzenia: w dobie marazmu parlament niestety dostosowuje się do nastrojów ogółu.
Uważam, że należy przywrócić element rywalizacji wyborczej. Gdy w kraju nie organizuje się wyborów parlamentarnych (bo w parlamencie zasiadać może każdy chętny), wybory premiera są absolutnym minimum, dającym impuls do rozwoju sceny partyjnej i aktywności politycznej jako takiej. Proszę postawić się w sytuacji nowego mieszkańca lub choćby kogoś, kto obserwuje to forum i zastanawia się, czy wejść do gry. No właśnie. "Gra" nie istnieje. Nie ma o co i nie ma z kim rywalizować. Jak wspominałem już wczerwcu - nie ma również sensu nawet podejmować się działalności w zlikwidowanych prowincjach, co zwykle stanowiło jakąś alternatytwę dla wielkiej polityki. Nie ma po co się tu rejestrować, bo nikt nie tu oferuje jakiekolwiek zajęcia. Skoro nie prowincje, nie polityka, to co zostaje?
Chodzi mi również o coś jeszcze głębszego, co zachodni niejako w tle tych procesów.
Finalnie mamy sytuację, w których przedstawiciele wszystkich trzech władz – król, premier i członkowie legislatywy – nie mają mandatu demokratycznego, a wszyscy są de facto nominatami króla. System ponownie organizuje się wokół głowy państwa, co chyba nie było intencją ustrojodawcy. Na papierze wygląda to nieco lepiej, ale w praktyce jest zgoła inaczej. Nie wiem, czy znalazłoby się drugie takie państwo w mikroświecie, gdzie obywatel pozbawiony byłby możliwości dokonania jakiegokolwiek istotnego politycznie wyboru.
Demokracja w Dreamlandzie wyparowała bez woli suwerena, którego stopniowo pozbawiano kolejnych prerogatywy. W tym sensie w ciągu ostatniego roku wymazano wszystkie prodemokratyczne zmiany ostatniego pięciolecia. Stało się to w imię uproszczenia i zmodernizowania systemu, który, owszem, jest już uproszczony i zmodernizowany, lecz martwy, bo nie prowokuje do żadnego ruchu politycznego.
Wychodzi więc na to, że nowy premier, bądź co bądź człowiek lewicy, powinien jednak porwać się na jakąś "rewolucję" i na powrót upodmiotowić dreamlandzkiego obywatela.