Koncepcja podziału mikronautów na wersalistów, którzy odreagowują nudną, mało cenioną czy wręcz upokarzającą codzienność swojego realnego życia, oraz hucpiarzy, którzy stanowią realowe elity społeczne, a w wirtualnym świecie pragną przede wszystkim „schamienia”, zdradza jednak pewne poczucie wyższości po stronie formułującego tę koncepcję. Wyklucza on też zupełnie możliwość, aby ktoś był realowo wykwalifikowanym, kreatywnym specjalistą, a mimo to postrzegał mikronacje jako coś więcej, niż poletko do siania chaosu. To jest, jak mi się zdaje, bardziej kwestia ludzkiego charakteru, aniżeli, powiedzmy, sukcesu życiowego. Co więcej, w ten sposób pomija się młodzież szkolną, która przecież stanowi bardzo liczną grupę w łonie mikronautów. Trudno tutaj mówić o odreagowywaniu codziennej szarości; mamy raczej do czynienia z rozładowywaniem się młodzieńczej energii i szczytną przecież tendencją do samorozwoju.
Jeśli jednak już przyjąć powyższe założenie udzielającego wywiadu, to czy jako wszechstronnie bardziej uprzywilejowany od biednych prostaczków-wersalistów ma prawo psuć im zabawę, „wywracać stoliki i rozbijać porcelanę”? Ma przecież daleko szersze możliwości czerpania rozrywki.
Problematyczna zdaje się także teza, że zajrzenie do galerii penisów było analogiczne do dobrowolnego wybrania się na plażę nudystów. Nudnym truizmem będzie stwierdzenie, że wszystko ma swój właściwy czas i miejsce. Ma rację hr. de la Ciprofloksja, że niewątpliwie większość zagranicznych krytyków jego akcji posiada penis i widuje go codziennie. Od siebie zaryzykuję hipotezę, że niebagatelna ich część nawet widuje cudze genitalia w internecie, bez poczucia oburzenia, a nawet ku własnej satysfakcji, co przecież jest powszechną praktyką. Wszystko rozbija się o to, gdzie przychodzimy po co. Choć każdy je i każdy następnie się wypróżnia, nikt nie ustawia sobie sedesu w jadalni (pomijając wynajmujących mieszkania studentom, którzy stanowią jednak specyficzny przypadek).
Jeśli ktoś oczekuje, że mikronacje będą przestrzenią politycznej dyskusji, tworzenia konwencjonalnie pojmowanej sztuki, a wszystko w atmosferze słynnej już pełnej klasy i kultury, to mógł poczuć, że ktoś właśnie nasrał w jadalni. Nie jest też niczym psychologicznie zaskakującym, że tego rodzaju transgresja budzi zaciekawienie przemieszane z obrzydzeniem. Po dreamlandzku mówi się na to morbid curiosity.
Tutaj z kolei pojawia się pytanie, czy tego rodzaju akcja nie stoi w sprzeczności z interesem państwa. Nie szkoda zbytnio strat w opinii zagranicznej, z tą nie liczymy się od dawna. Faktem pozostaje jednak, że potrzebujemy koniecznie dopływu świeżej krwi. Lubimy sobie pochlebiać, że chętnych odebrał nam Facebook i gry przeglądarkowe. Ja sądzę jednak, że przegrywamy raczej z klubami debat oksfordzkich czy inicjatywami w rodzaju Model United Nations. Widoczny na stronie głównej link do „Galerii penisów” może źle się przysłużyć budowie takiego wizerunku państwa, który mógłby skłonić ambitnych, zainteresowanych sprawami publicznymi uczniów szkół średnich do postawienia właśnie na nas.
Wreszcie: ile w tym było naprawdę badania socjologicznego, a ile prowokacji? Hrabia nie od dziś powtarza swoją wspomnianą na wstępie teorię podziału między wersalistów i hucpiarzy. W istocie więc nie dowiedział się dzięki swojemu przedsięwzięciu niczego nowego, może czerpać satysfakcję głównie ze zidentyfikowania wielu gorzej od niego „wyrobionych” mikronautów, którzy przyjęli jego inicjatywę oburzeniem.
Cieszy mnie wyważona reakcja rządu. Myślę, że to dobra okazja do dyskusji na temat pewnej zmiany w modelu państwa wirtualnego. Nie symulujemy już tylko wersalskich salonów. Dzieją się u nas rzeczy, które niektórych mogą gorszyć. Nie jestem zwolennikiem „leczenia” kogoś z nadmiernie surowej obyczajności czy wrażliwości za pomocą terapii szokowej. Drogą naprzód powinna być szeroka swoboda ekspresji, ale z zastrzeżeniem, że w różnych strefach państwa operujemy w różnych rejestrach. Przechodzimy między rolami, bywamy bardziej lub mniej poważni, no całkiem jak w prawdziwym życiu. Nie urządzamy nalotów na galerie penisów, ale nie eksponujemy ich na stronie głównej. Żyjemy w pokoju.