Zapoznałem się z tym komentarzem, który dotąd umknął mojej uwadze. Ma on tę dużą wadę, która go w całości unieważnia, iż pomija zupełnym milczeniem rolę premiera Chamberlaina w — tak to nazwijmy — wydarzeniach sierpniowych, uznając go za bezwolne narzędzie mojej woli. W istocie było inaczej: ani uchylenie pierwszej decyzji o wydaleniu, ani wydanie i uchylenie drugiej nie dokonało się z mojej inspiracji; tylko zaś to ostatnie — za moją wcześniejszą wiedzą i aprobatą. Naówczas spodziewałem się, że zgodnie z jego publiczną zapowiedzią zarządzenie pozostanie w mocy aż do rozpoczęcia kadencji kolejnego premiera i byłem gotów udzielać mu swojego poparcia, z zastrzeżeniem możliwej korekty kursu w przypadku, gdyby społeczny opór wobec podjętych środków doprowadził do dezintegracji aparatu państwowego, tzn. gdyby kluczowi urzędnicy państwowi podążyli za przykładem Marszałka Dworu, markiza Ingawaara, rezygnując z piastowanych stanowisk.
Nie zamierzałem niczego czynić w białych rękawiczkach. W odpowiedzi na skierowane do mnie zapytanie jawnie stwierdziłem, że decyzję premiera zainspirowałem, zatwierdziłem i popieram. Moją dezaprobatę wzbudziło jedynie postępowanie hrabiego Chamberlaina przy wydaniu drugiej decyzji o wydaleniu, która nie była już uprawnioną reakcją na kampanię prowadzoną przeciwko Koronie i Rządowi, ale zaprzęgnięciem represyjnych mocy państwa do aktywizowania społeczeństwa przez szok, co pozostaje nie do zaakceptowania.
Na marginesie: kto przejrzy posty na forum z tamtego czasu, przekona się, że swoim przeciwnikiem mimo chęci nie mogłem „walczyć mieczem”. Ewentualny pojedynek przypominałby co najwyżej polewanie się gównem ze szlauchów. Mnie to nie bawi.
Zastanawiam się jednak, do czego dąży obecny premier, gdy podrzuca nam ten tekst, opatrując słowami „nic dodać, nic ująć”. Dosyć to osobliwe, żeby szef rządu polecał swoim współobywatelom krytykę głowy własnego państwa pióra zagranicznego dygnitarza. Także powrót do minionej już traumy rozwodu Obu Królestw Ebruzów nie wydaje się najrozsądniejszym posunięciem w kontekście oficjalnej linii polityki rządu na kierunku elderlandzkim. Wygląda to po prostu na powtórzenie grzechu przeciwnika — w dalece mniej rażący sposób, oczywiście — czyli próbę pobudzenia opinii publicznej środkiem, którego efektem ubocznym jest szkoda dla państwa.
Niestety, zauważyłem wypowiedź Pana Premiera dopiero przedwczoraj, dzięki JKW Karolinie Aleksandrze. Kolejna blacha w potylicę byłaby raczej spóźniona. Poprzestaję na znaczącym strzeleniu knykciami.