W wypowiedziach krytyków internowania przewija się zdziwienie — zszokowanie — podjęciem działania pozaprawnego. Zwracam uwagę, że od dawna już nie jesteśmy państwem legalistycznym, o czym zresztą pisałem jakiś czas temu, jeszcze jako prezes sądu. Tutaj mogę wymienić kilka przykładów: system obrotu pieniężnego, znany jako Centralny Bank Dreamlandu, funkcjonuje bez jakiejkolwiek podstawy prawnej, brak nawet ustawowego określenia dreamlandzkiej waluty; administratorska kontrola kont rejestrowanych na forum także nie ma podstawy w ustawie; ustawa o instytucjach w ogóle nie określa form instytucji, wskutek czego funkcjonowanie np. takich spółek akcyjnych opiera się całkowicie na zwyczaju, który też niekoniecznie jest adekwatny do specyfiki państwa wirtualnego.
Przynajmniej od czasu uchwalenia tzw. ustawy nuklearnej prawo nie daje podstaw do należytego funkcjonowania państwa. Na drodze swobodnej ewolucji wykształcił się model, w którym działalność władz publicznych jest współkształtowana przez prawo, utrwaloną praktykę i względy instrumentalne. Kwestią do przedsykutowania jest, czy powinniśmy próbować powrócić do legalizmu, czy raczej przyjąć zasadę przynajmniej częściowej swobody działania szeroko rozumianego rządu, a regulację prawną stosować tylko w sprawach węzłowych i do wyznaczenia pewnych nieprzekraczalnych granic. Z pewnością dobrze byłoby, żebyśmy świadomie zdecydowali się na jakiś model. Póki co jednak nieszczególnie wyobrażam sobie, żebyśmy wyłączyli CBD i pozamykali nasze przedsiębiorstwa, a potem zabrali się za pisanie ustawy o pieniądzu dreamlandzkim i kodeksu spółek handlowych. Prawo jest wartością samą w sobie, ale nie wartością najwyższą.
Mamy tu do czynienia z przekroczeniem dotychczasowych granic o tyle, że w pozaprawnym trybie ograniczono komuś konstytucyjnie gwarantowane wolności i prawa, co wcześniej nie miało miejsca. Jest to istotna różnica jakościowa i można tutaj wysuwać argumenty typu slippery slope, „kiedy przyszli po Zanika, nie prostestowałem”, i tak dalej. Zachowajmy jednak trzeźwość spojrzenia: ryzyko jest czysto potencjalne. Wydaje się, że internowanie nie spowodowało żadnych strat dla państwa. Mimo wszystko chyba nikt nie drży teraz, że po niego następnego przyjdzie rząd, a jak widać w tym wątku, kilka osób z zadowoleniem odnotowało, że państwo jednak jest w stanie chronić ich prawa.
Szkody spowodowane długotrwałą obecnością Zanika są natomiast realne i oczywiste. Jeśli nawet przez kolejny miesiąc będziemy debatowali, czy rząd miał rację, to przynajmniej dyskusja nie zejdzie na to, kto jest chujem, kto debilem, a kto tłokiem w czyimś cylindrze. W oczyszczonej przestrzeni da się prowadzić jakąkolwiek debatę publiczną. Zrywamy także z wizerunkiem państwa nieudaczników, które bądź to nie umie sobie poradzić z pospolitym trollem, bądź to wykorzystuje jego obecność do polepszenia statystyk aktywności (chociaż rzeczywista zależność jest dokładnie odwrotna). Nie sposób też nie zauważyć, że niski wolumen imigracji do Królestwa w poprzednich miesiącach przynajmniej po części musi się wiązać z tym, że potencjalnie zainteresowanych witało zaśmiecone forum, przypominające raczej klub unikających leczenia psychiatrycznego, niż miejsce rzekomo elitarnej rozrywki.
Jesteśmy, niestety, dosyć słabym państwem, z niedorobionym prawem i za krótką ławką kadrową. Nie jesteśmy w stanie zapewnić Zanikowi prawa do sądu. Rzecz sprowadza się do tego, kto ma zapłacić cenę tej słabości. Dotąd była to cała społeczność, zmuszana do regularnych kąpieli w szambie. Teraz przerzucono ją na antyspołeczną jednostkę, której jawnie deklarowanym celem, jak wspominał pan minister Chamberlain, było zniszczenie Dreamlandu.
Powiedzmy sobie jasno: brak ochrony godności i praw poszczególnych osób, jak i porządku publicznego w ogóle, także jest porażką państwa i stanem niezgodnym z prawem. Nie ma powodu, żebyśmy akurat prawo szkodnika (tak!) do sądu stawiali wyżej, niż wcześniej wymienione wartości.
Przynajmniej od czasu uchwalenia tzw. ustawy nuklearnej prawo nie daje podstaw do należytego funkcjonowania państwa. Na drodze swobodnej ewolucji wykształcił się model, w którym działalność władz publicznych jest współkształtowana przez prawo, utrwaloną praktykę i względy instrumentalne. Kwestią do przedsykutowania jest, czy powinniśmy próbować powrócić do legalizmu, czy raczej przyjąć zasadę przynajmniej częściowej swobody działania szeroko rozumianego rządu, a regulację prawną stosować tylko w sprawach węzłowych i do wyznaczenia pewnych nieprzekraczalnych granic. Z pewnością dobrze byłoby, żebyśmy świadomie zdecydowali się na jakiś model. Póki co jednak nieszczególnie wyobrażam sobie, żebyśmy wyłączyli CBD i pozamykali nasze przedsiębiorstwa, a potem zabrali się za pisanie ustawy o pieniądzu dreamlandzkim i kodeksu spółek handlowych. Prawo jest wartością samą w sobie, ale nie wartością najwyższą.
Mamy tu do czynienia z przekroczeniem dotychczasowych granic o tyle, że w pozaprawnym trybie ograniczono komuś konstytucyjnie gwarantowane wolności i prawa, co wcześniej nie miało miejsca. Jest to istotna różnica jakościowa i można tutaj wysuwać argumenty typu slippery slope, „kiedy przyszli po Zanika, nie prostestowałem”, i tak dalej. Zachowajmy jednak trzeźwość spojrzenia: ryzyko jest czysto potencjalne. Wydaje się, że internowanie nie spowodowało żadnych strat dla państwa. Mimo wszystko chyba nikt nie drży teraz, że po niego następnego przyjdzie rząd, a jak widać w tym wątku, kilka osób z zadowoleniem odnotowało, że państwo jednak jest w stanie chronić ich prawa.
Szkody spowodowane długotrwałą obecnością Zanika są natomiast realne i oczywiste. Jeśli nawet przez kolejny miesiąc będziemy debatowali, czy rząd miał rację, to przynajmniej dyskusja nie zejdzie na to, kto jest chujem, kto debilem, a kto tłokiem w czyimś cylindrze. W oczyszczonej przestrzeni da się prowadzić jakąkolwiek debatę publiczną. Zrywamy także z wizerunkiem państwa nieudaczników, które bądź to nie umie sobie poradzić z pospolitym trollem, bądź to wykorzystuje jego obecność do polepszenia statystyk aktywności (chociaż rzeczywista zależność jest dokładnie odwrotna). Nie sposób też nie zauważyć, że niski wolumen imigracji do Królestwa w poprzednich miesiącach przynajmniej po części musi się wiązać z tym, że potencjalnie zainteresowanych witało zaśmiecone forum, przypominające raczej klub unikających leczenia psychiatrycznego, niż miejsce rzekomo elitarnej rozrywki.
Jesteśmy, niestety, dosyć słabym państwem, z niedorobionym prawem i za krótką ławką kadrową. Nie jesteśmy w stanie zapewnić Zanikowi prawa do sądu. Rzecz sprowadza się do tego, kto ma zapłacić cenę tej słabości. Dotąd była to cała społeczność, zmuszana do regularnych kąpieli w szambie. Teraz przerzucono ją na antyspołeczną jednostkę, której jawnie deklarowanym celem, jak wspominał pan minister Chamberlain, było zniszczenie Dreamlandu.
Powiedzmy sobie jasno: brak ochrony godności i praw poszczególnych osób, jak i porządku publicznego w ogóle, także jest porażką państwa i stanem niezgodnym z prawem. Nie ma powodu, żebyśmy akurat prawo szkodnika (tak!) do sądu stawiali wyżej, niż wcześniej wymienione wartości.