Młodszym obywatelom przypomnę dwa teksty autorstwa Diuka: „Początki dreamlandzkiego parlamentaryzmu” oraz „Przepis na exposé”. Ten drugi polecam zwłaszcza kolejnym szefom rządu.
W listopadzie ubiegłego roku Krzysztof Jazłowiecki po przeszło dwuletniej przerwie wrócił do Królestwa. Zaoferował swoje usługi w charakterze Sędziego Pokoju. Profesjonalny i sumienny, do końca wywiązał się ze wszystkich podjętych zobowiązań. To dziś rzadkość. Wczoraj po południu Diuk wydał prawomocny wyrok w sprawie toczącej się od ponad roku i dokonał samowykreślenia z rejestru mieszkańców.
W imieniu Korony — pozostając pod deprymującym wrażeniem „ostateczności” dzisiejszego gestu — dziękuję za wszystko, co Diuk zrobił dla Królestwa. Nie chciałbym, by odchodził rozgoryczony, w poczuciu wyobcowania i zapomnienia. Podjętą dziś decyzją nie jestem zaskoczony – Krzysztof Jazłowiecki uprzedził mnie o niej z kilkudniowym wyprzedzeniem, tłumacząc motywy swojej rezygnacji, chyba jednak odległe od tych sugerowanych przez księcia Ingawaara.
W listopadzie 2013 roku diuk Jazłowiecki znalazł się w gronie członków-założycieli Radykalnego Centrum, partii dreamlandzkich liberałów i dżentelmenów ze starej szkoły. W trakcie dyskusji wokół programu nowego stronnictwa napisał:
[list]Jesteśmy już zmęczeni Dreamlandem roku 2009 lub 2010. Chcemy zobaczyć Dreamland roku 2013 i lat następnych. Chcemy zmiany. Dlatego wkraczamy do gry. Musimy wrócić do podnoszących ciśnienie sporów ideologicznych, postów ukazujących życie publiczne z najaktywniejszej strony. Znów chcę poświęcać noce na czytanie i pisanie wystąpień w dyskusjach, punktowanie przeciwników, naradzanie się z sojusznikami. Dlatego cieszę się, że nasi przeciwnicy polityczni zareagowali na powstanie Radykalnego Centrum i próbują odpowiedzieć na nasze wyzwanie.[/list]
Dreamland ma za sobą szalony rok. Rok resetu demograficznego: kompletnej i od dawna oczekiwanej wymiany kadr. Na miejsce odchodzącego weterana przychodzi trzech młodych, ambitnych, głodnych działania przedstawicieli nowego pokolenia mikronautów. Obserwujemy postępującą polaryzację sceny politycznej, która odzyskała dynamikę i pazur. Skutkiem ubocznym tego procesu jest brutalizacja języka debaty publicznej oraz – rzecz szczególnie dokuczliwa dla ostatnich starogwardzistów – obserwowany regres poziomu tej debaty. Zakładam, że jest to zjawisko tymczasowe.
Pod tym względem współczesny Dreamland przypomina mi państwo, do którego przybyłem w lipcu 2001 roku. Państwo pozytywnie zakręconych wariatów, w którym wszystko było możliwe. Daleko było wówczas do tego, czym Dreamland miał się stać dopiero po kilku latach, wynosząc kulturę dyskusji na poziom, który stał się później naszym znakiem rozpoznawczym, by w pewnym momencie jednak przeobrazić się we własną karykaturę i budzącą wesołość skamielinę. Tamten świat już nie istnieje. Cokolwiek powstanie na tych gruzach, będzie już radykalnie inne od tamtego Dreamlandu.
Nie wszystko, co tu czytam, budzi moje uznanie. Jestem jednak spokojny o to, co przyniosą kolejne miesiące i nie zamierzam składać broni. Czuję się współodpowiedzialny za wszystkie te „rozerwane odbyty", „rozorane kuciapy", zmiażdżone penisy i ciosy poniżej pasa, wymierzone w tych, którzy nie zawsze chcą lub potrafią się bronić. Jednocześnie do wszystkich tych wariatów jestem już bardzo przywiązany. Za kwartał będzie to już inne państwo. Za pół roku — zmieni się ponownie. Tak, jak zmieniają się jego mieszkańcy.
Kilka dni temu, w trakcie wymiany korespondencji prywatnej z Diukiem, swoje stanowisko określiłem w sposób następujący: jedyną odpowiedzią na obniżenie poziomu debaty publicznej może być podniesienie tego poziomu. Rzecz wymaga wysiłku i aktywnego udziału przedstawicieli wszystkich pokoleń. Odpowiedzialność za transmisję doświadczenia i wiedzy o dawnym Dreamlandzie spoczywa na najstarszych. Dlatego rezygnację Diuka, również w kontekście zacytowanych wyżej słów sprzed trzech lat, przyjmuję z rozczarowaniem, ale też staram się ją zrozumieć.
[list]Edward II[/list]