Gaston de Senancour pisze:Podjąłem rzuconą rękawicę i z satysfakcją widzę, jak strona przeciwna cofa się, i to w galopie, najwyraźniej przerażona oczywistymi konsekwencjami własnej polityki. Wystarczyło jedynie podnieść głos, uderzyć pięścią w stół, a w miejsce dawnego luzactwa i śmieszkownia pojawiła się histeria i cała ta michnikowszyzna. Zamiast dystansu jest kultura focha i szantażu emocjonalnego. „Uciszcie go, bo odejdę”, „jak się odzywasz do starszych?”. Proces wymknął się spod kontroli. KPD, która jako pierwsza chciała obalać stare mury i budować nowy ład, wychowała sobie frankensteina. I to nie jednego, a od razu kilku.
KPD użyła przeciw swoim rywalom nowego rodzaju broni, mylnie spodziewając się, że te uderzenia będą nokautujące i wyczyszczą pole do inwazji kulturowej. Prawa strona sceny politycznej nie dość, że posiada naturalne moim zdaniem zdolności obronne (bo nie tworzą jej pedały) i je skutecznie wykorzystała to na dodatek użyła własnej broni, z którą Pan Gaston poszedł na przeciwnika na samym przedzie formacji. A tam? A tam nie mieli ani tarcz, ani ochoty do walki - szyk się posypał z wrzaskiem o cudowną interwencję Wandy w ich obronie, o nadanie im specjalnych przywilejów chroniących przed (tylko po tej stronie sceny politycznej używanej jako straszak) "mową nienawiści". I jest jak jest - elektorat komunistom się skurczył.
Gaston de Senancour pisze:Państwa, w którym brud nazywa się brudem, a za otwarte artykułowanie prawd „nieprzyjemnych” i „niepopularnych” człowieka nie spotyka ostracyzm w imię fałszywie pojętej poprawności politycznej.
W pełni się z tym zgadzam. Prawacy chcą mówić to co myślą, chcą czuć się swobodnie i nie chcą aby ich ideologia czy oni sami byli chronieni bardziej od innych. Lewacy z kolei myślą inaczej: nie chcą słyszeć radykalnych sformułowań innych, sami będąc radykalnymi wobec nich, narzucając reszcie swoją wrażliwość, by czuć się swobodnie i pod szczególną ochroną prawa. Widać więc wyraźnie która strona sceny politycznej niesie tyranię.
Gaston de Senancour pisze:Mikronacja musi boleć, musi skłaniać do myślenia, musi zmuszać do przekraczania samego siebie.
(...)
Pluralistyczną, ale też brutalną, doprowadzoną do logicznych konsekwencji narrację, w której absolutnie pełna wolność wypowiedzi ma pierwszeństwo przed bezpieczeństwem, gustem estetycznym oraz samopoczuciem pozornie najsłabszych (w istocie: uprzywilejowanych weteranów, ceniących sobie ład i porządek). Żadnego terroru monomyśli.
To mi się bardzo podoba. Państwo wirtualne nie musi być krajem mlekiem i miodem płynącym, gdzie ludzie miziają się po noskach lub jak wolą komuniści po penisach, i cieszą się błogim szczęściem, że oto stworzyli utopię - miejsce wiecznej szczęśliwości (i przyjemności) - coś lepszego niż państwa realne. To błąd. Państwo wirtualne ma być miejscem ekspresji, której często nie gwarantuje nam państwo realne, będące tyranem tłamszącym inicjatywę i kreatywność, dążenie do mądrości i normalności. Państwo wirtualne ma nam to dawać, a nie inkubatory, w których będziemy czuć się bezpieczni i niepełnosprawni.
Pod koniec są też fajnie opisane prawdy życiowe, pod którymi można się śmiało podpisać. Świat nie potrzebuje ludzi silnych i myślących, bo stanowią oni zagrożenie dla projektantów z niego zadowolonych, korzystających na słabości i głupocie ludzi. Świetnie, że to się też w tym wywiadzie pojawiło.
Podsumowując: podpisuję się pod słowami Pana Gastona obiema rękami. Brawo! Proszę pisać w końcu częściej :)
(-) Daniel ax. von Witt