płomień przygasł
brzytwa się stępiła
Kaligula całkiem upity
pod stół spadł
zbuntowany król życia
wcale się nie chciał obalić
kleistym mułem bełkotu
tłumaczy przypadek upadku
wszak jeszcze nie wszystek leży
śmieje się do siebie pod nosem
bo stopę brudnawą i bosą
na ławie ma położoną
jego to uczta jest nadal
wyssie okruchy z posadzki
wychłepcze wina kałuże
nim go spożycie nie znuży
zerwie się wtedy chybotnie
ślepiem po sali przeciągnie
ah, dranie, zakrzyknie wyraźnie
nie wam się śmiać ze mnie przypadnie
jam król-błazen, więc kim są dworzanie?
głos dałem przynajmniej protestu
utopcie się w łez śmiechu dzbanie
odrazy nie warciście gestu
odbiciem możem skrzywionym
jak dziw z parku luster dla brzdący
odbiciem jednak prawdziwych
cech, szaleństw, życzeń i żądzy
drżyj Rzymie przed gniewem
unosi się dziki Sandalik
bić będziem, ciąć będziem
na zdrajców znajdziemy i palik
tak krzyczał a przez tłum biesiadników
przeleciał nagły szmer złości
zmienili się więc w nożowników
w krwi ostrza topili do kości
dogorywa samotny męczennik
nad duszy artyzmem pełen rozpaczy
przeklina zawistnych morderców
kres rychły uparcie im wieszczy
cóż jednak teraz się dzieje ?
opadły wnet wzroku zasłony
gdzie krew? gdzie rany?
znikły. stoi zaś król ocalony
biesiadnicy znużeni występem
klaszczą królowi-błaznowi
powolnym, zmęczonym tempem
składają hołd szaleńcowi
enta z kolei to sztuka
wzywają go na orgietki
by na ciała rozkoszą znużone
nałożyć ładunek nielekki
by wstrętną obrazą się wzburzyć
błękitnej krwi obieg pobudzić
nagłym kontrastem obelgi
ciało do życia podjudzić
gdy wreszcie tak rozjuszeni
ciągłą obelgą się zmęczą
straż ich szaleńca ucapi
pochwalą, zapłacą, wypędzą
będzie wciąż wrzeszczał pijany
aż go gdzie indziej powiodą
gdzie znużonych rozpustą dworaków
jego obelgi uwiodą.
dekadent tworzy szaleńca
by mieć się o co oburzać
by mieć co tolerować
i mieć co z umiarem strofować
nie jest więc wina furiata
że zawód wyznaczył mu rynek
jest popyt na rolę wariata
i masz Kaliguli przyczynek.