zasadniczo nie ma większego sensu w przypominaniu okoliczności tzw. rhadmorgate, bo te są wszystkim znane, a kto nie wie o co chodzi, to wystarczy odesłać go do stosownego wątku. Tu pozwolę sobie na obiecany dłuższy komentarz i nakreślenie swojego stanowiska w tej sprawie.
Niespornym jest, że wobec obywateli, spośród których jeden jest głową bądź co bądź sojuszniczego państwa, przedsięwzięto działania niezgodne z wandejskim prawem. Fakt ten przyznały władze Mandragoratu Wandystanu, tj. jego prezydent, jak również wspominał o tym przedstawiciel dyplomatyczny tegoż w Dreamlandzie. O ile zasadniczo wynikało to z faktu, iż powierzono stanowisko osobie labilnej emocjonalnie, o dalece posuniętych problemach z własną tożsamością i postrzeganiem własnego ciała, o tyle istotnie to nie jest kwestia, którą powinno roztrząsać się w Dreamlandzie. Wandystan, jako suwerenny byt państwowy, ma prawo prowadzić własną politykę kadrową, co w sytuacji wyjątkowo krótkiej ławki skutkowało powołaniem chłopaczka o zaburzeniach osobowości na stanowisko cenzora. Nie nasza sprawa.
To co nasuwa się samo przez się to kwestia tego, czy Mandragorat Wandystanu pozostaje jeszcze poważnym partnerem dla Królestwa Dreamlandu. O ile działania podjęte przez cenzora można ostatecznie uznać za wypadek przy pracy, o tyle reakcja władz jest zdumiewająca. Po publicznym akcie wrogości władzy publicznej, a tą niewątpliwie pozostaje cenzor, skierowanym przeciwko m.in. głowie państwa, z którą rzekomo pozostaje w sojuszu, ze strony wandejskiej nie padły żadne sensowne przeprosiny. Przedstawiciel dyplomatyczny ograniczył się do wskazania jak inne organy władzy publicznej w Wandystanie zamierzają dalej procedować, zaś głowa rzekomo sojuszniczego Wandystanu wygłosiła z tej okazji przemówienie. Dodajmy, że przemówienie to zostało wygłoszone w Wandystanie i skierowane zostało do Wandystanu. Publicznie żadne słowa przeprosin nie padły i wątpliwym wydaje się, czy w ogóle padną. Nie o wątku estetycznym chciałbym jednak dyskutować, dość wskazać, że przywołuję go z rzetelności kronikarskiej.
W toku swojej dwukadencji stawiane były w ramach Komitetu Spraw Zagranicznych propozycje, by sojusz z Mandragoratem Wandystanu zakończyć. Uzasadnieniem tegoż, którego prawdziwości zasadniczo nigdy nie kwestionowałem, był brak jakichkolwiek korzyści z tego sojuszu płynących. Wychodzę jednak z założenia, że z sojusznikami jest jak ze spółkami z ograniczoną odpowiedzialnością. Póki nie generują strat, to nikomu nie przeszkadza, że wiszą w rejestrze. Mając jednocześnie na uwadze wymowę takiego ruchu z naszej strony i jego odbiór postanowiłem, jako Premier Królestwa Dreamlandu, odmówić wyrażenia zgody na wypowiedzenie Traktatu Nowobananopesztańskiego.
Nasuwa się jednakże pytanie, czy kraj, który w ten sposób postępuje z głową państwa kraju rzekomo sojuszniczego może być uważany za wiarygodnego partnera dla Królestwa Dreamlandu? Czy standardy nordackie, które zdają się zakorzeniać powoli w Wandystanie to wypadek przy pracy, czy nowy trend w rozwoju tego kraju? Wymowne milczenie władz Wandystanu oraz brak jakichkolwiek działań mających na celu chociażby symboliczne zadośćuczynienie i załatwienie sprawy z klasą zdają się sugerować, że odpowiedź na oba postawione pytania jest co najmniej niepokojąca.