[Cz][DE BROLLE] Tęsknota za batem

Tytuły prasowe ukazujące się w Królestwie Dreamlandu i Scholandii, a także interesujące lub frapujące wrzutki z całego świata.
Awatar użytkownika
Edward II
król-senior
Posty: 1730
Rejestracja: 7 sie 2010, 22:59
Numer GG: 8606140
NIM: 873817
Lokalizacja: Domena Królewska - Ekorre
Kontakt:

[Cz][DE BROLLE] Tęsknota za batem

Post autor: Edward II »

Jakkolwiek zabrzmi to ironicznie - abstrahując od deprymująco niskiego poziomu aktywności obywatelskiej, w Dreamlandzie nigdy nie było lepiej niż obecnie. W odróżnieniu od wielu polskojęzycznych mikronacji istnienie państwa i ciągłość sprawowania władzy są u nas gwarantowane obecnością osób, których kwalifikacje, konsekwencja i osobista odpowiedzialność nie budzą żadnych wątpliwości. Bardziej prawdopodobna jest paruzja, niż sytuacja, w której Edward Krieg czy Artur Piotr spuentują swoje maile wandejskim: „buziaki w siusiaki”. Może szkoda.

Fazę selekcji zaufanych mężów opatrznościowych, swoistych „strażników stada”, jak również zachodzący równolegle proces krzepnięcia kultury politycznej, zamknęliśmy kilka lat temu. Proponuję porównać język debaty publicznej z przełomowego pod wieloma względami roku 2001. Nie miało większego znaczenia, czy przemawiał rektor uniwersytetu, namiestnik czy świeżo upieczony mieszkaniec Królestwa. Z niewielkimi wyjątkami były to gwałtowne bluzgi godne małych Antychrystów, niespójne, poplątane, męczące w lekturze i na ogół nie dłuższe niż standardowy sms. Przecinka używał chyba tylko Bzerolek de Kakuć, co piąty mail redagowany był przy użyciu kapitalików. Śmiertelna powaga przeplatała się z rozbrajającym dystansem. Pamiętam, jak któryś z dyskutantów przepraszał za literówki i połknięte wyrazy, ponieważ, jak tłumaczył, korzystał z modemu i wyczerpał już dzienny limit na „zabawę w debila”.

Archiwum listy dyskusyjnej z września, października czy listopada tamtego roku kryje takie przykłady zabawnych zaburzeń, przy których wmawiane nam przez kolejnych socjologów kompleksy, syndromy dużych dzieci i zachowania kompensacyjne to małe miki. Kto czynnie uczestniczył w tamtych wydarzeniach, albo szybko tracił zainteresowanie dalszą zabawą, albo wychodził z tej zabawy wewnętrznie pokręcony.

Kontemplujący dotychczasowe dzieje dreamlandzkiej mikronacji Edward Krieg zaproponował swego czasu podział na dwa równoważne sobie okresy i wygodnie wyodrębnił dzisiejszy Dreamland ekkorski - praworządny, ufundowany na autorytecie Prezesa Sądu Królestwa, językowo okrzesany, sprawnie posuwający się do przodu, choć w końcowym efekcie przecież dojmująco nudny. Z drugiej strony - stary dobry Dreamland przedekorrski, państwo w swych założeniach ustrojowych względnie proste i czytelne, administrowane w oparciu o zaledwie kilka dekretów i raz po raz pacyfikowane przez wszechwładnego monarchę („Głos Weblandu”, nr 39 i 40).

Wszyscy doskonale to wiemy. To rodzaj naszego mitu narodowego, mitu tym bardziej kontrowersyjnego, że najzupełniej prawdziwego.

Dreamland sprzed epoki Artura Piotra był Dreamlandem nieprzewidywalnym, cudownie chropowatym, w którym jednocześnie wszystko miało walor nowości – nawet projekt systemu gospodarczego (2002). Mogłem się obudzić i stwierdzić, że strony „Głosu Weblandu” po prostu szlag trafił, podobnie jak stało się ze stronami prowincji Blacklock (2001). Mogłem się obudzić i stwierdzić, że w miejscu stron „Tygodnika Morlandzkiego” znajduje się witryna z darmową golizną, czego zresztą swego czasu doświadczył namiestnik Weblandu. W ogóle warto było się wtedy budzić.

Do najczęściej stawianych pytań wcale nie należały te o kształt konstytucji, ordynacji wyborczej czy o linię polityki zagranicznej. Raczej: Jaka epoka, jaki język?, pytał rektor Atilla. Czy Dreamland nie powinien być raczej „grą” osadzoną w czasach średniowiecznej nędzy? A może lepiej zainwestować w jakiś projekt zgoła futurystyczny? O tym dyskutowano na jesieni w 2001 r. Surowe fundamenty. Nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że Królestwo Dreamlandu lada chwila podryfuje w dowolnym kierunku, jeśli tylko opowie się za nim przynajmniej kilku najgłośniej krzyczących.

Ten okres mamy za sobą. System uległ skostnieniu, odpowiedzi na pytania fundamentalne dawno zostały sformułowane. Karty rozdano. Obecnie można co najwyżej dorzucać do pieca. Kolejnym sternikom pozostaje jedynie cyzelowanie kwestii technicznych, doglądanie sprawnie działającego mechanizmu. Administrowanie państwem stało się sztuką unikania gaf i markowania kłopotliwej, choć podobno użytecznej roboty.

„Był trzydziestostopniowy upał, a ja za darmo siedziałem cały dzień i klepałem w klawiaturę, a mogłem po prostu iść na piwo z kumplami” – takie słowa usłyszeliśmy dwa dni temu od ministra gospodarki, który najlepsze lata swojego życia poświęcił na budowę odpornego na próby zalogowania się systemu Benebruz.

Trzeba było jednak piwo tankować.

Dzisiaj już się tak nie haruje, bo wszystko od dawna gotowe i wyheblowane przez poprzedników, tylko używać nie ma komu. Harowało się za Kamoli, Reya, eMBe, Jasińskiego czy pierwszego Kriega, w epoce dreamlandzkiego modernizmu. Harowało się, jak zwykle, dla idei, bo bez sensu. I nie ma racji arcyksiążę d’Archien, gdy nazywa ministra kłamcą i paskudą. Na serwerze faktycznie coś zalega i być może kiedyś, przy kolejnej rocznicy, sami lub przy pomocy Wandejczyków, ustalimy - co.

Tak czy owak, minister zaskarbił sobie moją autentyczną sympatię, bo trzydziestu stopni nie mam nawet pod prysznicem.

Chyba tylko prowincje zachowały w sobie coś z dawnego klimatu. Poza Surmalą i Weblandem, którym Folke i eMBe przed laty nadali względnie trwały kształt, dreamlandzkie prowincje wciąż przypominają gorące wulkaniczne lądy. Każdy nowy namiestnik wywraca kuwetę po poprzedniku, wietrzy pokój i kupuje nowe meble - bo poprzednie przeżarte moczem. Jeśli tego nie robi, wzbudza nasze słuszne podejrzenie. Może gej, skoro mu się strony poprzednika podobają?

Owszem - w prowincjach wciąż wszystko jest możliwe.

Bodaj Pavel Svoboda pisał w kwietniu, że w mikronacji, może w większym stopniu niż w świecie realnym, istnieje poważne ryzyko, że do władzy dojdzie kretyn. W prowincjach jest to scenariusz dość prawdopodobny. Wydaje się jednak, że nie jest to jednak możliwe w przypadku Pałacu Królewskiego. Zbyt długa droga, zbyt wiele dłoni trzeba po drodze uścisnąć. Niepoczytalny nie da rady, niestety. Obowiązkowa wspinaczka po drabince tytułów arystokratycznych to zajęcie dla długodystansowców. Jeśli ktoś spędził u nas kilka lat, a nie dosłużył się przynajmniej tytułu markiza, znaczy – albo leniwy dziwoląg, albo minister Taheto.

Arcyksiążę d’Archien słusznie podkreśla osobliwą ociężałość Korony. Zapytuje, jak w naszych warunkach powinien postępować król, by zachęcać maluczkich do dalszej zabawy. Można równie zasadnie zapytać: jak powinien postępować, by przynajmniej nie zniechęcać?

Jest rzeczą zupełnie oczywistą, że król – a mieliśmy już kilku – niejako z natury rzeczy stanowi filar systemu, rodzaj hamulca bezpieczeństwa i jednocześnie bocznej bandy. Tak się składa, że każdy kolejny monarcha dreamlandzki, zanim przeprowadził się do Pałacu, w trudnym do przeceniania stopniu przyczynił się do wzmocnienia i zachowania istniejącego porządku. Ostatniej rzeczy, jakiej należy się spodziewać dziś po Koronie, to animowanie wydarzeń politycznych o charakterze rewolucyjnym. Trudno też sobie wyobrazić, by do Pałacu dostał się konsekwentny kontestator czy choćby osobnik spoza systemu, podważający reguły gry wypracowane w ciągu dekady.

Jak rzecz może wyglądać z perspektywy lokatora Pałacu Ekhorn? Wielokrotnie zastanawiałem się nad potencjalnymi skutkami takiego osobliwego wyróżnienia. Sytuację dobrze obrazuje przykład naszego Edwarda Artura, ale jeszcze lepiej – Pawła I, z którego korona wyssała życiową energię sprawniej niż wschodnioazjatycka kurtyzana

Z wygadanych, momentami wręcz pyskatych dyskutantów, energicznych podoficerów życia, zostały dziś już tylko udręczone farfocle, szekspirowskie postacie bez przypisanych dialogów, zarażające pesymizmem, choć wciąż promieniujące dawnym dostojeństwem. Lubię dziś czytać Pavla Svobodę, prawdopodobnie bardziej niż kiedykolwiek, ale domyślam się, że z perspektywy świeżo upieczonego obywatela Dreamlandu z ducha postapokaliptyczne wystąpienia naszego króla seniora skłaniać muszą ku refleksjom czarnym jak smoła.

Z drugiej strony – kto lubi świeżo upieczonych obywateli?

W swym pytaniu o optymalną w zmieniających się warunkach postawę monarchy, Alchien d’Archien główny nacisk położył na ustrojowe umocowanie Korony. Nie trudno o bardziej szczegółowe warianty tego pytania. W gruncie rzeczy mówimy o takim przemodelowaniu naszego systemu politycznego, by umożliwić większą polaryzację stanowisk. Więcej nawet – by świadomie doprowadzić do multiplikacji potencjalnych ośrodków władzy, by następnie zderzać je ze sobą w kolejnych politycznych awanturach.

I wreszcie istota mojego wywodu.

Dreamland zwaśniony i w kontrolowany sposób podzielony może wywoływać autentyczny dreszcz emocji. Nikt nie chce kolejnych ogrodów botanicznych w Alhambrze, lecz podnoszących ciśnienie sporów ideologicznych, pyskówek po tygodniu otępiającej pracy za biurkiem, cyklicznych wahań testosteronu, kropel śliny na klawiaturze, szumu w uszach przed zaśnięciem, argumentów ad personam w pierwszy akapicie i pewnie jeszcze regularnie wychodzącej prasy, która o tym wszystkim napisze.

A zatem - czy możliwa do wyobrażenia jest opozycja w postaci monarchy w sytuacji, gdy przynajmniej część kluczowych dla systemu stanowisk – na przykład namiestnicy, członkowie gabinetu - nie będzie obsadzana z jego polecenia, niejako w kontrze do jego osobistych preferencji? Pewnie, że taki wariant jest możliwy, odpowiemy po chwili, ale trudno sobie wyobrazić, by w sytuacji awaryjnej król nie dysponował jakąś konstytucyjną wajchą, otwierającą zapadnię pod najbardziej upierdliwym z krzykaczy.

Czy monarcha może zafundować nam igrzyska z własnym udziałem? Jak pogodzić rolę arbitra z rolą uczestnika gorącej debaty publicznej? Jak pamiętamy, jeden eMBe zachowywał się na tronie konsekwentnie jak kapitan galery, nie dostosowując temperamentu do powagi urzędu. Czy można przy tym uniknąć wariantu sarmackiego?

I, wreszcie, czy po pięciu, szczęściu czy siedmiu latach zwycięskiej szarpaniny można mieć jeszcze jakieś ambicje? Czy Edward Krieg zechce jeszcze kiedyś poboksować ze swym zblazowanym ludem?

W pewnym sensie jest to po prostu pytanie, czy możliwy jest jeszcze Dreamland na tyle interesujący, by nie tylko przyciągnąć nowych obywateli, ale i taki, który będzie w stanie zatrzymać przy sobie również tych, którym wydaje się, że widzieli tu już wszystko, łącznie z powtórkami i w wersji reżyserskiej.

Tyle, aż tyle można o niczym.
  • [Źródło: Lista dyskusyjna Królestwa Dreamlandu, 19 sierpnia 2009 r.]
    [Tytuł oryginału: „Tęsknota za batem (i inne soczyste historie dla dużych chłopców)", pierwszy wątek w dyskusji]
    [Autor: Jacques de Brolle]
    [Gatunek: komentarz na liście dyskusyjnej]
    [Słowa kluczowe: kultura wypowiedzi, zaangażowanie polityczne monarchy, wypalenie zawodowe]
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czytelnia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości