Postanowiłem odejść z Dreamlandu. Przyczyn jest wiele, ale nie będę się długo rozpisywać, ponieważ raz już to zrobiłem i zapomniałem skopiować tekstu przed wysłaniem, a tekst został utracony. Teraz zatem napiszę krócej. Dzisiejszy Dreamland już nie jest tym Dreamlandem, co kiedyś, kiedy do niego przybywałem, emigrując z kraju, z którego zostałem wygnany. Z tamtego Dreamlandu prawdę mówiąc niewiele już zostało. Zmienili się ludzie, jacy w nim mieszkają, panująca atmosfera, nastawienie. Niegdyś tętniące życiem Królestwo jest dziś przepełnione umysłową śmiercią, nie dzieje się nic interesującego czy choćby wartego uwagi, chyba, że mówimy o uwadze negatywnej. Zbliża się dwudziesta rocznica utworzenia Królestwa, ale patrząc na obecną sytuację, należy przypuszczać, że to będzie raczej bardzo smutny dzień, a nie dzień hucznego świętowania.
Winne są temu w bardzo znacznej mierze obecne władze z obozu tzw. "republikanów", totalitarysta Alfred i grzejący tylko stołek premier Chamberlain. Wiem, że wielu osobom się nie spodoba to, co teraz napiszę, ale sprawdzają się słowa von Chachy: "Rządy optymatów doprowadzą do wielu mordów wewnątrz kraju i znaczącego wyludnienia kraju, bo popularzy według tradycyjnych nawoływań optymatów mają po prostu zniknąć, a o „homines novi” aż strach wspomnieć, bo oni się nawet nie zdążą urodzić." Przy innej okazji, kiedy nastąpiło jego morderstwo, Alfred mówił, że nie powinno się wysuwać argumentów typu "slippery slope", ponieważ nikt inny nie może się czuć zagrożony. Teraźniejszość pokazała inaczej. Alfred zawsze słynął z totalitarnych metod działania, najpierw podczas jego pierwszego panowania, następnie kiedy był premierem, a teraz, gdy znowu jest królem, choć tak naprawdę zwać się go powinno tyranem. Mimo tego, nie mogłem wyjść z zaszokowania, kiedy podjęta została decyzja o uznaniu najaktywniejszej osoby w państwie za persona non grata. "Republikanie" przeszli samych siebie. Ale decyzję o odejściu podjąłem już wcześniej, to zdarzenie tylko utwierdziło mnie w jej słuszności. Alfred stworzył wokół siebie sitwę zwaną powszechnie "Partią Republikańską" i teraz razem z nią zabija Królestwo.
I tak, można mówić, że zamiast odchodzić, należy działać na rzecz Królestwa w opozycji do obecnych władz. Mówić łatwo. Działałem. Wystartowałem w wyborach na premiera, aby chociaż na jednym z dwóch ośrodków władzy nie było przedstawiciela tej zbrodniczej sitwy. Nie udało się, ale bynajmniej nie ta porażka jest powodem mego odejścia. Na dalsze działanie straciłem wszelkie chęci, a teraz widzę, że nawet jakbym je miał, to praktycznie nie ma możliwości działania, bo nawet za zwyczajną krytykę władzy można zostać tu brutalnie wyeliminowanym. Nie mam już żadnych chęci do dalszego funkcjonowania w tym państwie, bo w tym państwie już przynajmniej dla mnie się nie da komfortowo funkcjonować. Nie z tym królem i nie z tym rządem. We współczesnym Dreamlandzie komfortowo funkcjonować mogą co najwyżej kibole i osoby pokroju Ipanienki, które trzymają się blisko rządzącej sitwy i jej zbytnio nie "podskakują". Ja tu nie widzę dla siebie już żadnych perspektyw. I jeżeli tzw. "republikanie" nadal będą trzymać władzę w Dreamlandzie, to Dreamland czeka rychły upadek, przynajmniej w tym, że tak powiem kolokwialnie, "wydaniu".
Do tego dochodzi druga przyczyna, choć być może po prostu wynika ona z pierwszej. Po ponad dwóch latach bytu w mikronacjach, z czego blisko roku w samym Dreamlandzie, dosięgnęło mnie ogólne wypalenie. Potrzebuję zmiany otoczenia, tego co robię i gdzie robię. Nie chcę robić w mikronacjach niczego, mówiąc kolokwialnie, "na odczep się", z "musu" albo też z przyzwyczajenia, co już mi nie sprawia zwyczajnie przyjemności. Działanie w Dreamlandzie nie sprawia mi już takiej przyjemności, jak sprawiało kiedyś, kiedy jeszcze byłem "świeży" w tym państwie.
Nie odchodzę z Mikroświata. Udam się teraz najpewniej do jakiejś mniejszej mikronacji, albo po prostu tam, gdzie mnie nogi, a raczej sternicy poniosą, gdzie nie będę już tak przywiązany niby łańcuchem do jednego miejsca, jak przez blisko rok do Dreamlandu. Mam już pewien wypatrzony cel podróży, ale jeszcze do końca nie jest pewne, co sobie finalnie obiorę za ten cel. Może zdarzy się jeszcze coś nieoczekiwanego. Nie mówię, że nigdy nie wrócę do Dreamlandu. Powrotu w przyszłości nie wykluczam. Może kiedyś, kiedy już przy władzy będzie ktoś inny, kto rozpocznie uzdrawianie Królestwa po raku w postaci rządów "republikańskich" je toczącym, kto sprawi, że stanie się ono z powrotem miejscem atrakcyjnym do zamieszkania... Tak czy inaczej, chciałbym na koniec "standardowo" podziękować wszystkim, z kim miałem okazję współpracować, czy to w Towarzystwie, czy to w prowincji, czy to jeszcze gdzie indziej, jak i nawet tym, z którymi raczej toczyłem spory, a nie współpracowałem. Będę miło wspominać niektóre z momentów.