Jego Królewska Mość wygłasza mowę koronacyjną.
Drodzy Współobywatele,
opuszczając tron w sierpniu zeszłego roku, nie mogłem przypuszczać, że dane mi będzie jeszcze na niego powrócić. Tamtego dnia towarzyszył mi gorzki smak porażki: nie w politycznej grze, ale w służbie państwu i wspólnocie, która jest najważniejszym królewskim powołaniem. Dlatego też, gdy Jej Królewska Wysokość Karolina Aleksandra zaproponowała mi jej następstwo, a społeczność zdawała się na to godzić, zdecydowałem się na to, choć nie bez obaw. Jako król i jako premier zdobyłem wiele cennych doświadczeń i wyklarowałem swoje poglądy na mikronacyjną i dreamlandzką rzeczywistość. Wyciągnąłem także naukę ze wszystkich błędów, które popełniłem. Wierzę, że tym razem będę w stanie dobrze przysłużyć się swojej ojczyźnie i ludziom, którzy codziennie stwarzają ją swoim wysiłkiem.
Dziś naszym podstawowym problemem jest brak obowiązującej umowy społecznej. Nie ma zgody co do tego, na ile nasza indywidualna swoboda może być ograniczona dla współżycia z innymi, gdzie powinien spoczywać ciężar przywództwa wspólnoty i czego możemy wymagać od siebie nawzajem, jako uczestników pewnego wspólnego projektu, odpowiedzialnych za jego trwanie i rozwój. Przykrą wypadkową tych warunków są wewnętrzne konflikty, tendencje odśrodkowe i atomizacja społeczeństwa. Dziś zasadniej byłoby mówić o zbiorze jednostek, niż o faktycznej wspólnocie. Stworzenie tej ostatniej pozostaje w naszej gestii, co jednak nie dokona się dzięki przyjęciu żadnych programów czy przyjęciu jakichkolwiek praw, ale tylko poprzez szeroką, otwartą dyskusję, prowadzącą do wypracowania konsensu, spajającego nas wszystkich w jeden, żywotny organizm.
Ruch i ferment pozostają niezbędnymi czynnikami siły wirtualnego państwa. Rzecz w tym, aby przyjąć raczej logikę współzawodnictwa niż walki. Wszyscy mamy ze sobą coś wspólnego, bowiem razem uczestniczymy w dwóch wielkich, dwudziestoletnich tradycjach: polskiego ruchu mikronacyjnego i dreamlandzkiej państwowości. Zachowanie dziejowego spadku, którym dysponujemy, jest naszym obowiązkiem wobec naszych poprzedników, którzy stworzyli go własną pracą, naszych następców, którym kiedyś go przekażemy, oraz historii, która osądzi rzetelność naszych wysiłków. Wspólne dobro musi zawsze być naszą wspólną troską; nasze współżycie powinno zasadzać się zarówno na swobodzie sporu o sposoby dążenia do powiększenia tego dobra, jak i na świadomości istnienia łączących nas więzów.
Potrzebujemy demokracji na wszystkich szczeblach życia zbiorowego. Ci, na których wysiłku wspiera się byt państwa, mają wszelkie prawo, by współdecydować we wzajemnej równości o jego sprawach. Również tylko w takich warunkach może być mowa o współzawodnictwie, a więc: o rozkwitającym życiu i rozwoju. Pragnąłbym, aby wspólnota zaangażowała się silnie w kierowanie sprawami publicznymi, przyjmując na siebie odpowiedzialność za węzłowe decyzje, ale także by najaktywniejszym, wizjonerskim jednostkom dano możliwość wytyczania nowych kierunków rozwoju i sprawczego kształtowania rzeczywistości. Jednocześnie jednak nie zamierzam wobec tego poświęcić się pilnowaniu żyrandoli pałacu Ekhorn. Wierzę, że monarchia wciąż ma ważną rolę do odegrania. Cieszący się społecznym zaufaniem tron może kontrolować działalność władz pochodzących od wspólnoty, zapewniając im rozsądek i powściągliwość, ale też pobudzając je do aktywności, uzupełniać je, gdy napotykają trudności w realizowaniu swoich zadań, a przede wszystkim chronić spoistość wspólnoty i harmonizować wszystkie czynniki życia publicznego we współdziałaniu dla powiększenia wspólnego dobra.
Proszę Was przede wszystkim właśnie o zaufanie i gotowość do współpracy. Mamy razem wiele do zrobienia. Przyszła pora, żeby to panowanie rozpoczęło się na dobre.