dobiegło końca panowanie JKW Macieja II. Można by zakrzyknąć, iż umarł król, niech żyje król. Jakkolwiek dowcipne i lapidarne określenie świetnie zdaje się oddawać charakter i nastroje zmiany na tronie dreamlandzkim. Przymierzając już wstępnie swoją sempiternę do zwolnionego tronu stwierdziłem z pewnym zaskoczeniem, iż tron nie należy do najwygodniejszego z siedzisk. I taka też jest jego rola. Niewygoda tego siedziska ma sprawiać, by nikt się zbytnio do tego fotela nie przyzwyczajał i nie żałował, gdy przyjdzie czas by go opuścić. Wszak ostatecznie i tak Dreamlandczycy z radością obetną swojemu władcy głowę. W istocie przyjęcie korony dreamlandzkiej podobne jest do rzucającego się z urwiska szaleńca, który nie sprawdził, czy na dole czeka go miękkie lądowanie. Rzucam się zatem z tego urwiska nie wiedząc, czy wpadnę miękko do wody, czy pogruchotam kości o skały. Rzucam się, bo wiem, że zanim poznam swoje przeznaczenie, to czeka mnie wspaniały lot.
Zanim jednak mój lot zostanie formalnie usankcjonowany czekają nas dwa wydarzenia. Po pierwsze, konieczność zapewnienia ciągłości działania państwa wymaga, bym w Parlamencie Królewskim postarał się o zastępstwo dla siebie. Wysunąłem na stanowisko marszałka kandydaturę JKW Roberta II Fryderyka wierząc, że będzie on kompetentnym marszałkiem. Oprócz tego doszło do zwyczajowej wymiany kadr w ramach dworu. Sam jestem poirytowany szybkością i sprawnością z jaką się to odbyło.
Po wtóre, staniemy niedługo przed dyskusją, której wynik zaważy na kształcie Dreamlandu na najbliższe lata. Nie uprzedzę faktów wskazując, iż na ukończeniu są prace nad traktatem mocą którego Królestwo Dreamlandu stowarzyszy się z Baridasem, Teutonią oraz Sclavinią. Tym niemniej nic nie jest przesądzone zaś ja sam, odwołując się zarówno do własnych wartości, jak i pomny tego, że w królewskiej zbrojowni czekają topory spragnione królewskiej krwi, zamierzam podążać za głosem suwerennego narodu. Dyskusja, którą jak sądzę odbędziemy w Parlamencie Królewskim przy okazji przedłożenia projektu przez mojego Pierwszego Ministra, będzie dyskusją intensywną i, jak mam nadzieję, krwistą.
Tak oto pozwolę sobie przejść do swojej filozofii i wizji Królestwa Dreamlandu. Nie bez przyczyny na swój nowy wizerunek wybrałem Justyniana Wielkiego. Zgodnie z bizantyjską filozofią polityczną władca jest najwyższym wykonawcą prawa, sędzią i wodzem. A jednocześnie winny jest zagwarantowania porządku, dobrobytu i sprawiedliwości. Ponad dwudziestoletni gmach Królestwa Dreamlandu jest obecnie niczym Rzym u progu panowania Justyniana Wielkiego cieniem dawnego siebie. Czas zatem, by zgłosili się nowi Belizariusze i nowi Narsesi gotowi odbić dla nas Afrykę i Italię.
Jak mawiał jeden z kandydatów na prezydenta Zgoda buduje. Nie zwykłem jednak ufać mądrościom drugiego garnituru przegranych polityków. Nadto moje doświadczenie mikronacyjne nauczyło mnie, iż to właśnie niezgoda i twórczy ferment są tym, co nas napędza. W Dreamlandzie musi zatem na nowo zagościć krew, pot i łzy. Najwyższa pora, byśmy wrócili do zapewniania sobie bólu, którego tak bardzo przecież potrzebujemy a także pragniemy. Osobiście oczekuję karnych blach w królewski kark, a i sam nie zamierzam stronić od wymierzania klapsów na dziąsło. Nie oznacza to oczywiście, że w tej szlachetnej walce nie będzie żadnych zasad. O ile krew, pot i łzy nieodmiennie wiążą się z wykuwaniem nowego człowieka i hartowaniem go jak stali, o tyle kał i mocz znamionują coś zupełnie innego, a mianowicie kres życia i stopniową degenerację człowieka. Tym niemniej zaproszenie do oktagonu pozostawiam otwarte.
Wreszcie, skończyć musimy z usilnym redukcjonizmem, swoistą brzytwą Ekkore, która doprowadziła nas tu, gdzie teraz stoimy. Wysłaliśmy na śmietnik historii samorządy, zlikwidowaliśmy kolejne miasta, a to wszystko w przeświadczeniu, że przecież w każdej, chociażby najlichszej wioszczynie Dreamlandu, odbywać się musi festyn na zmianę z odpustem. Pozwólmy działać tym, którzy mają na to ochotę. Nieaktywne instytucje dreamlandzkie traktować odtąd będę jak spółki prawa handlowego. Dopóki nie przynoszą strat, to niech wiszą w rejestrze, wszak szkoda i tego czasu na napisanie wniosku i tych 300 złotych za wykreślenie wpisu. Jak pokazało doświadczenie, wycinając to, co wydawało się na pozór nieżywe staliśmy się ubożsi, tak w kulturę i tradycję, jak i w ludzi, którym sprawiało to chociażby minimalną radość. Czas zawrócić z tej drogi.
Korzystając jeszcze z czasu antenowego godzi się odnieść do imienia koronacyjnego. Świadomie nie przybrałem numeru, gdyż dopóki po mnie nie nastąpi jakiś Aleksander II, to i ja nie mogę być Aleksandrem I. Wszak może po mnie nie być już żadnego Aleksandra. Świadomie też, mimo pewnych pokus, nie zdecydowałem się na imię żadnego ze swoich poprzedników. Niech moje panowanie będzie zaczątkiem czegoś sensacyjnego i świeżego.