Nasza struktura terytorialna była zawsze dwuszczeblowa, przy czym środek ciężkości przesunięty był wyraźnie ku szczeblowi wyższemu. Teraz to ma się zmienić. Pytanie, czy pozostawiamy coś między poszczególną ziemią, a całym państwem. Tutaj opowiadam się za tym, aby zachować dwa szczeble podziału terytorialnego, ale struktury władzy tworzyć tylko na niższym. Podział na prowincje służyłby zwiększeniu chłonności systemu, z góry wyznaczając pewne ramy klimatu ziem położonych w danym regionie.
Jak sądzę, przy tej okazji warto byłoby także pochylić się nad rozważanym od dawna zmniejszeniem terytorium Królestwa, jak również wyzerowaniem i zarchiwizowaniem lokalnych narracji. Dzielilibyśmy od nowa. Roboczo widziałbym trzy prowincje: zachodnioeuropejską, dalekowschodnią i... trzecią. Trzecia prowincja to byłoby coś w rodzaju ziemi nieznanej, opcja dla zaawansowanych, którzy mogliby tam tworzyć narracje niepodobne do niczego.
Stanowisko burmistrza było tradycyjną drogą wejścia do aparatu państwowego, a z drugiej strony nadanie lenne jest jednak pewnym zaszczytem i ma odznaczać się trwałością. Dlatego proponuję, żeby terytorium państwa podzielić na ziemie, które miałyby status lenn albo królewszczyzn. Jedne i drugie byłyby pod opieką jednoosobowych zarządców, lecz różny byłby ich status. Nowy mieszkaniec zaczynałby jako kadencyjny namiestnik królewski, a po przetrwaniu swojej pierwszej kadencji otrzymywałby ziemię w lenno, już na stałe.
Lenno z założenia ma być ściśle związane z osobą lennika, a nadanie ziemskie mieć charakter trwały. Nie powinno to jednak oznaczać rozdawania kawałków państwa na własność. Poza oczywistymi wymogami lojalności wobec państwa, w przypadku opuszczenia Królestwa przez lennika istniałaby możliwość przekazania jego ziemi w opiekę komu innemu, nawet wraz z wyzerowaniem lokalnej narracji. Z drugiej strony, póki lennik pozostawałby wśród nas, dysponowałby lennem dość swobodnie, nie podlegałby żadnym rozliczeniom z aktywności, decydowałby też o tym, na ile jest otwarty na wkład osób trzecich w lokalną narrację.
W obecnych warunkach demograficznych nie możemy sobie pozwolić na rozpraszanie sił, więc opowiadam się za stanowczym określeniem, że miejscem działalności politycznej jest centrala państwowa. Lennicy i namiestnicy mogliby pełnić jakieś pomocnicze funkcje administracyjne, jednakże ich naczelnym zadaniem byłoby rozwijanie lokalnej narracji. Powoływanie urzędników do pomocy byłoby możliwe, ale bez tworzenia rozmaitych rad księstw, rządów lokalnych i tym podobnego trwonienia aktywności na statutomanię.
Zapraszam do dyskusji.