Z ciekawości zajrzałem dziś na dreamlandzkie forum, by zobaczyć, jak się przyjął mój następca. Poinformowano mnie o rozstrzygnięciu Konwentu Seniorów. Jest inaczej, niż się spodziewałem. Po części lepiej, po części gorzej. Całościowy obraz nie wygląda jednak dobrze. Pomyślałem, że podzielę się z Wami przemyśleniami.
W odpowiedzi na ten post spodziewam się usłyszeć pewne głosy — nazwijmy to ładnie — niechęci i krytyki mojej osoby. Domyślam się autorów i ogólnego tonu wypowiedzi. Zachęcam, byście nie poświęcali mi zbyt wiele czasu i energii. Ja też was nie lubię i nie mam wam zbyt wiele do powiedzenia. Niektórych trzeba byłoby w ogóle usunąć, żeby przywrócić zdrowie społeczności. Jako osoba prywatna mogę w tym względzie stanąć na jasnym i zdecydowanym stanowisku.
Chciałbym jednak wszystkich przeprosić za styl mojego odejścia. Nie jest mi jakoś bardzo głupio, bo decorum ewidentnie odparowało z dreamlandzkiego życia politycznego, ale mam świadomość, że był to niezbyt godny gest. Pozwolił mi jednak uwolnić się od codziennie odczuwanego zmęczenia i zniechęcenia, zaspokoił oczekiwania szerokiej części społeczeństwa, a wreszcie spowodował pewne ożywienie. W tym kontekście nieco mi przykro, że niektórych moich dawnych współpracowników z partii republikańskiej dopiero moje ustąpienie skłoniło do ponownego zaangażowania. Z Waszą pomocą być może wszystko poszłoby inaczej. Nie mogę jednak odmówić Wam prawa do zniechęcenia i wycofania, sam będąc jego dość efektownym przykładem.
Obawiam się jednak, że to ożywienie ma bardzo nietrwałe podstawy, a trudno będzie je przekuć w długoterminową żywotność społeczności. Bieżący spór polityczny koncentruje się wyraźnie wokół osobistych animozji. Rozliczacie się za występki sprzed roku, dwóch lat czy dekady; spieracie o to, kto znajdzie się u władzy, pomijając raczej kwestie jej właściwego wykorzystania. Przy okazji niweczycie kolejne normy społeczne i podkopujecie ład instytucjonalny Królestwa. Nie jestem pewien, czy da się tu jeszcze odbudować państwo i wspólnotę obywatelską we właściwych znaczeniach tych słów. Jeśli parlament wypowiada posłuszeństwo legalnie wyznaczonemu królowi, eksksiążę Witt blokuje wybór nowego księcia Unii Saudadzkiej na złość tronowi, premier Ingawaar jednostronnymi deklaracjami zmienia istotnie ustrój polityczny, a znaczna część ludności traktuje swojego monarchę nie tylko jako politycznego oponenta, ale wręcz czynnik obcy, to mamy do czynienia tylko z pozorami, albo trafniej — szczątkami zarówno państwowości, jak i ducha wspólnoty.
Wszystko to jest naprawdę przykre. Popularna, bo łatwa i łechcząca nasze ego teza głosi, że uwiąd mikronacji to rezultat porażki w starciu z mediami społecznościowymi i grami na smartfony. Prawdziwą porażkę ponosimy jednak wobec inicjatywy Model United Nations czy klubów debat okafordzkich, które oferują ambitnej młodzieży zaciekawionej kwestiami społeczno-politycznymi możliwości rozwoju własnych zainteresowań, zadzierzgnięcia cennych znajomości, a wreszcie — drogę do rozmaitych młodzieżowych rad, parlamentów i w końcu realowej kariery politycznej. My tutaj możemy zaproponować im wąskie towarzystwo zblazowanych trolli, wsobne, pozamerytoryczne spory o czyjś charakter i rynsztokową formę dyskusji. Każda próba naprawy tej ponurej sytuacji jest od razu zakrzykiwana wytartymi hasłami wolności, liberalizmu i państwa prawa, za którymi kryje się tylko strach wyżej wspomnianych antyspołecznych jednostek przed utratą przestrzeni, w której można dawać upust swojej bezinteresownej nieżyczliwości dla innych.
Czy naprawa jest możliwa? Nieco ponad miesiąc temu uznałem, że nie. Dreamland to dziś dzika horda skacząca po ruinach dawnej cywilizacji. Trzeba byłoby sprowadzić tutaj świeżą krew, wytępić antyspołeczne jednostki, uporać się ze znajdującym się w fatalnym stanie dziedzictwem kulturowym (serwisy internetowe, system prawny) i zbudować coś nowego. Najbardziej prawdopodobne scenariusze to albo więcej tego, co do tej pory, albo uśmiercenie pacjenta przy wycinaniu chorych tkanek, których nie ma czym zastąpić. Mimo wszystko życzę w tym dziele swojemu Następcy, jak i tym nielicznym obywatelom wykazującym pewien instynkt państwowy — powodzenia.