Na moim stole pojawiły się dwie propozycje: przyłączyć się do protestującego motłochu albo zostać marszałkiem królewskim. Pierwsza z nich była niezwykle kusząca, w końcu bycie rewolucjonistą, populistą to rzecz bardzo wygodna. Rzucasz kamieniami w pałac i czekasz tylko aż król się wścieknie i wezwie straż pałacową. Wtedy możesz wyjść jeszcze na męczennika. A jak jeszcze król pochodzi z kraju powszechnie znienawidzonego. Druga propozycja była bardziej wymagająca. Z jednej strony splendor, z drugiej ustawienie się w zdecydowanej kontrze do motłochu i liczenie się ze społecznym ostracyzmem. Moje obawy zdaje się były na wyrost, w końcu taki markiz Ingawaar też był marszałkiem, szeptał Alfredowi, jak ostatecznie rozwiązać kwestię elderlandzką. To był brzydki numer, ale po dawnych waśniach między Wittem a nim ani śladu. Doprawdy pamięć ludzka jest krótka, a jeśli już wybiega dalej to bardzo wybiórcza.
Trudno iść drogą dawno nieprzemierzaną, my postanowiliśmy podjąć to ryzyko. Z dala od harców augustiańskich i komunistycznych krzykaczy budujemy własną siłę opartą o młodzież oraz jej zapał i zdrowy rozsądek. Jeśli Rada Księstwa dozwoli, Unia Saudadzka będzie pierwszym poligonem doświadczalnym, w który tchniemy ducha zmian, wypierając powietrze zgniłe.
Zdaję sobie sprawę z tego, że będziemy obiektem ataków. Będą nam wytykać moje rządy, przodować w tym będzie podnosząca łeb frakcja republikanów, których ego przewyższa rozmiary naszego nieszczęśliwego kraju. Będą nam zarzucać lizusostwo, to augustianie i ich madagaskarskie zwyczaje. Nie przejmujmy się nimi. Wytyczajmy nowe szlaki a przede wszystkim pracujmy, dla lepszego Dreamlandu.